Najwyraźniej dziś, inaczej niż podczas kryzysu z 2008 r., inwestorzy pokładają wiarę w moc sprawczą banków centralnych i rządów, które zgodnie z zaleceniami prezes Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde wprowadzają nadzwyczajne działania, dostosowane do nadzwyczajnych czasów. Już samego początku tej dziwnej recesji nie da się z niczym porównać.
Zaledwie tydzień po tym, gdy w połowie marca inwestorzy w panice wyprzedawali akcje na Wall Street, a przemysłowy indeks Dow Jones zaliczył najgłębszy spadek od czarnego poniedziałku w październiku 1987 r., ten sam indeks odnotował najlepszą sesję od 1933 r. (ponad 11-proc. wzrost). Przedświąteczny tydzień okazał się natomiast drugim najlepszym tygodniem dla wskaźnika S&P 500 od zakończenia II wojny światowej (wzrost o 12 proc.). Trwające trzy tygodnie odreagowanie gwałtownych spadków z przełomu lutego i marca spowodowało, że amerykańskim indeksom akcji udało się odrobić połowę z ponad 30-proc. strat. Indeks spółek technologicznych Nasdaq 100 odzyskał dokładnie 61,8 proc. utraconej od lutowego rekordu wartości i w połowie kwietnia znalazł się na poziomie z początku bieżącego roku.
Przejście w świat wirtualny
Co ciekawe, spółki z Nasdaq, należące do grona niepokonanych do tej pory liderów 11-letniej hossy na Wall Street, znalazły się wśród gwiazd obecnego kryzysu. Dziś są traktowane przez wielu inwestorów na równi z innymi aktywami o typowo defensywnym charakterze (gotówka, dolar, złoto, obligacje skarbowe i dług spółek o ratingu inwestycyjnym, spółki użyteczności publicznej, spółki z sektora zdrowia oraz branży dóbr podstawowych). W klasycznej bessie coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Microsoft, największa spółka świata o kapitalizacji przekraczającej 1,3 bln dolarów, okazał się jednym z głównych beneficjentów pandemicznej zmiany społecznych i biznesowych zachowań, czyli przejścia ze świata realnego w wirtualny. Analogiczne zjawisko nastąpiło w przypadku wielu innych firm, takich jak Zoom czy Netflix, choć to pewnie spółka Billa Gatesa ma większe szanse na utrzymanie zdobytych właśnie przyczółków po wygaszeniu epidemii. Podobnie zresztą jak firma Amazon, trzecia na świecie pod względem kapitalizacji (1,15 bln dolarów), której notowania z impetem przebiły się właśnie przez lutowe maksimum. Czy tak powinna wyglądać klasyczna bessa?
W naszym kraju największą firmą (w czasach kryzysu) został CD Projekt, deklasując państwowych gigantów (PKN, PKO i PZU) i odnotowując w połowie miesiąca rekordową cenę swoich akcji. Zadziwiające jak na bessę, chyba że to nie jest bessa.
Wszystko to stało się możliwe dzięki sygnałowi, który dotarł do inwestorów z rynku obligacji, ale nie skarbowych, tylko korporacyjnych. Amerykański bank centralny, ogłaszając nielimitowany skup rządowych aktywów, zdecydował się wzorem EBC objąć swoim parasolem także sektor papierów dłużnych przedsiębiorstw z ratingiem inwestycyjnym, a po dwóch tygodniach rozszerzył go nawet o „upadłe anioły", czyli spółki, których papiery dłużne spadły w czasie obecnego kryzysu do kategorii high yield. To wystarczyło, żeby indeksy i fundusze długu firm o wysokiej wiarygodności kredytowej odrobiły w minionych trzech tygodniach wszystkie straty z wcześniejszego krachu (nominalnie, bo relatywnie do obligacji skarbowych jeszcze się to nie udało). Indeksy obligacji amerykańskich emitentów o słabszym standingu finansowym zniwelowały prawie 70 proc. lutowo-marcowych spadków. Całkiem niezły wyczyn jak na teoretyczny rynek niedźwiedzia i pewną (choć nietypową) recesję.