Wydarzenia w gospodarce globalnej przyspieszyły. Trzeszczy w relacjach USA z Chinami, podobnie w relacjach Chin z Unią Europejską. Wyniki europejskiego przemysłu mówią same za siebie. Niemiecka gospodarka jest w kryzysie. Co najmniej połowa niemieckich firm motoryzacyjnych narzeka na brak zamówień, co oznacza, że to nie jest tylko chwilowy kryzys. Idzie fala zwolnień. Czy Polska też już jest w kryzysie, czy tylko niepotrzebnie siejemy niepokój?
Konkurencyjność gospodarki jest bardzo ważna, bo od niej zależy dobrobyt ludzi, a co za tym idzie – nastroje społeczne, poparcie dla skrajnych partii politycznych, jak również powstawanie tendencji skrajnych, co w kontekście geopolitycznym, wiąże się bezpośrednio z bezpieczeństwem wewnętrznym. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo zewnętrzne, konkurencyjna gospodarka jest też źródłem siły militarnej. Utrzymanie armii, zakup uzbrojenia wynika z silnej gospodarki. Świetnie to widać na przykładzie Tajwanu, Korei Południowej czy Izraela. Kraje, które są blisko zagrożenia konfliktem, muszą być silnie konkurencyjne, aby sprostać wyzwaniem. I my dzisiaj jesteśmy jako Polska i Europa w tej sytuacji. W Europie konkurencyjność nie jest naszą mocną stroną od 20 lat. Europejska gospodarka nie jest tak kreatywna, tak dynamiczna jak gospodarki chińskie czy amerykańska. Na to się nakładają nowe, trzy najważniejsze trendy. Pierwszy to wzrost potęgi i bardziej konfrontacyjna polityka Chin wobec świata zachodniego. Drugi to jest sytuacja z Rosją, odcięcie Europy od rosyjskich surowców i cios w konkurencyjność europejską. A trzecia kwestia to coraz mniejszy czas na pozostawanie pod parasolem amerykańskim, bo po zmianie władzy w Stanach Zjednoczonych prawdopodobnie nasz zegar zaczął cykać nieco szybciej. To oznacza, że europejska konkurencyjność, która nie była nigdy świetna w ostatnich dwóch dekadach, jest pod ogromną presją. A Polska jest takim niesamowitym krajem, który zupełnie w oderwaniu od słabej europejskiej konkurencyjności był w stanie przez ostatnie lata rosnąć dużo szybciej niż pozostałe kraje gospodarki europejskiej. Ten polski rajd był dużo szybszy niż unijny, ale opierał się na silnikach, które się już wyczerpały.
Które silniki rozwijające gospodarkę właśnie się wyczerpały?
Źródłem PKB są trzy rodzaje zasobów, surowce naturalne, praca ludzi albo kapitał rozumiany jako maszyny, urządzenia, technologie. Skończyło się prawo Polski do odstawania od reszty UE, jeśli chodzi o dekarbonizację gospodarki. Na jednostkę produkcji polska gospodarka jest półtora raza bardziej energochłonna niż unijna i stoimy teraz przed wyborem – albo zostaniemy tu, gdzie jesteśmy, albo konwergować pod tym względem do Unii Europejskiej. Jeśli tak, no to albo skurczymy swoją produkcję o jedną trzecią, albo musimy dokonać jakiegoś postępu technologicznego, który wymaga inwestycji i czasu. Dzisiaj w Polsce pracuje rekordowo dużo – 17 mln – osób, ale teraz będzie co roku 1 proc. pracujących ubywał, to silny bodziec dla polskiej gospodarki. Maleją krańcowe korzyści ze zjawisk, z których korzystaliśmy po wejściu do UE, otwarcie wspólnego rynku nie napędza już dzisiaj naszej gospodarki. I mamy problem inwestycji. Brak inwestycji w krótkim okresie nie jest powodem kryzysu, przeciwnie, jest powodem festiwalu radości. Jeśli inwestycje nie są dokonywane przez lat pięć czy siedem, na przykład nie zaczęliśmy pięć lat temu budować elektrowni jądrowej, to nie wydaliśmy pieniędzy na tę elektrownię, ale nawet gdybyśmy je wydali, to ona i tak do tej pory nie byłaby gotowa. Więc my jeszcze nie widzimy efektów tego, jak mało przyrosną nam zdolności produkcyjne przez to, że mamy deficyt inwestycji. W 2023 roku inwestycje stanowiły między 26 a 28 proc. PKB w Czechach czy na Węgrzech, w Polsce – niecałe 18 proc., więc żebyśmy byli na poziomie tych porównywalnych krajów unijnych, to musielibyśmy wydawać na inwestycje 350 mld zł. To są ogromne kwoty, które prawdopodobnie teraz będą skutkować gorszym potencjałem wytwórczym w Polsce.
Skąd Polska miałaby środki przesunąć, bo o polskim budżecie mówi się raczej w kontekście krótkiej kołdry?
Nie mówimy o inwestycjach państwowych, tylko inwestycjach przedsiębiorstw. Z czego miałyby je finansować? Jest ogromny potencjał w kredycie bankowym, relacja kredytów do depozytów w polskim sektorze bankowym wynosi 70 proc., gdy zdrowo jest, gdy ona wynosi między 90 a 100 proc., więc wzrost kredytu w polskiej gospodarce o 25 proc. dziś byłby tylko przywróceniem pewnej równowagi w systemie bankowym. Źródłem kredytu czy inwestycji mogą być oszczędności Polaków. Uważam, że polskie firmy nie inwestują z powodu niepewności. Algorytm decyzyjny w biznesie jest bardzo prosty. Rozważam jakiś projekt inwestycyjny, na który dzisiaj muszę wydać pieniądze i on za jakiś czas zacznie przynosić zwrot. Budowa fabryki trwa dwa lata, w tym czasie ponoszę tylko nakłady, a potem zaczynam powoli odzyskiwać te nakłady w formie zysków ze sprzedaży produktów wyprodukowanych w tej fabryce. I mogę sobie przewidywać przyszły strumień przychodów i przyszły strumień kosztów. Natomiast jeśli nie mam pomysłu na to, jakie będzie zapotrzebowanie na moje produkty, jaka będzie sytuacja konsumentów, jakie będą stopy procentowe, czy nie zmienią się regulacje, które całkowicie wywrócą mój rachunek biznesowy, jeśli ta niepewność jest istotna, to ja powstrzymuję się od inwestycji. Polskie firmy mają ogromne poczucie niepewności. Rolą państwa na pewno nie może być zmuszanie firm do inwestycji, to musi być proces oparty o wolną wolę i rachunek ekonomiczny. Dlatego konkurencyjność w Polsce i Europie zależy od czynników społecznych, biznesowych, makroekonomicznych, jak najwyższe stopy procentowe w Unii Europejskiej, od ogromnej gorączki legislacyjnej, braku konsultacji społecznych przy tworzeniu przepisów prawa, wywracaniu sytuacji wielu branż z dnia na dzień wbrew wcześniejszym uzgodnieniom z rządem. Myślę, że tego typu czynniki determinują ostatecznie niską aktywność inwestycyjną polskich przedsiębiorstw.