- Wszyscy wyglądamy jak kania dżdżu momentu, kiedy będzie można zacząć obniżki – przekonywał w czwartek prezes NBP Adam Glapiński. Tym momentem miałaby być sytuacja, w której inflacja będzie stabilna przez około 2-3 miesiące, a projekcje wskazują jej niezagrożony spadek w kolejnych kwartałach.
Bezpiecznie wskazywał w tym kontekście połowę 2025 r. (przy okazji lipcowej projekcji inflacyjnej NBP). - Ale daj Bóg, żeby to było wcześniej. Optymistycznie: w marcu – dodawał. Szybsze nadejście tegoż „punktu przegięcia” dla inflacji wiązał z przedłużeniem częściowego zamrożenia cen energii, gazu i ciepła.
Czytaj więcej
– Chętnie byśmy zakomunikowali, że obniżamy stopy, bo jest już dobrze. Ale jeszcze nie jest – powiedział w czwartek prezes NBP.
Glapiński złagodził nastawienie
Wrześniowy przekaz Glapińskiego kontrastuje z tym, co słyszeliśmy w lipcu. Wówczas szef NBP widział możliwość cięcia stóp dopiero w 2026 r. (gdy inflacja byłaby już w albo blisko celu inflacyjnego). – Nic takiego nie powiedziałem – przekonywał jednak w czwartek prezes NBP i mówił o „zamieszaniu interpretacyjnym”.
Podobnie bardziej gołębio brzmiał opis ryzyk dla wzrostu inflacji. Wprawdzie Glapiński wymienił ich całą listę, ale później część z nich „zmiękczał”. Przykładowo, zwrócił uwagę na brak zacieśnienia fiskalnego w projekcie budżetu państwa na 2025 r., ale jednocześnie nie widział w nim dużego stymulantu dla inflacji. Przestrzegał przed zbyt wysokim – z punktu widzenia stabilności cen – wzrostem gospodarczym, ale jednocześnie nie widział oznak boomu konsumpcyjnego. Zauważał wysoką dynamikę wynagrodzeń, ale też wyraził opinię, że sytuacja się uspokaja (a w 2025 r. płaca minimalna i pensje w budżetówce urosną wyraźnie mniej niż w tym roku). Zdawkowo potraktował też fakt, iż lipcowa projekcja NBP wskazuje na brak wyraźnych postępów w zbijaniu inflacji bazowej (z poziomów bliskich 4 proc.) nie tylko w 2025 r., ale też kolejnym.