– Finanse publiczne nie są w stanie równowagi, nie wypracowują żadnych nadwyżek, które można by wykorzystać na pokrycie nowych wydatków, a uszczelnienie systemu podatkowego w zasadzie się dokonało. Kolejne tego typu inicjatywy to będzie już jedynie dokręcanie śruby przedsiębiorcom – zaznacza Łukasz Bernatowicz, wiceprezes Business Centre Club. – W kontekście nowych obietnic wyborczych pytanie więc brzmi, czy rząd sfinansuje je z zadłużenia, czy podnosząc podatki. Oba sposoby negatywnie odbiją się na gospodarce – ostrzega Bernatowicz.
Wedle przedstawionego dwa tygodnie temu Wieloletniego Planu Finansowego Państwa na lata 2023–2026, wzrost wydatków w ramach programu Rodzina+ wcale nie był przewidywany. A nawet bez tego rząd i tak prognozował duży deficyt w finansach publicznych – odpowiednio 4,7 proc. PKB w tym roku oraz 3,4 proc. PKB w 2024 r.
Jeśli do planowanego przyszłorocznego deficytu dodamy łączny koszt nowych prezentów szacowany na ok. 1 proc. PKB (oprócz 800+ to także darmowe leki dla osób do 18 lat oraz powyżej 65 lat, czyli dodatkowe 3–6 mld zł), to daje nam to w 2024 r. ok. 4,5 proc. deficytu w relacji do PKB (czyli ok. 170 mld zł). To poziom znacznie powyżej limitu 3 proc. PKB deficytu wyznaczonego dla państw członkowskich UE. Brzmi to tym bardziej groźnie, że na 2024 r. nie jest przewidywana kolejna katastrofa gospodarcza, a wysoki deficyt ma wynikać głównie ze wzrostu wydatków na obronność plus oczywiście obietnice wyborcze.
Jakie priorytety rządu?
– Rzeczywiście na papierze te liczby mogą wyglądać groźnie – ocenia Karol Pogorzelski, ekonomista Banku Pekao. Zauważa jednak, że zwykle realizacja deficytu jest niższa od planów, dlatego przewiduje, że sięgnie on 3,5 proc. PKB. Ważne też, że Polska ma wciąż zdolność do zaciągania nowego zadłużenia, obecne oprocentowanie papierów skarbowych nie wskazuje na ryzyko niewypłacalności, choć im większy dług, tym wyższe koszty jego obsługi.
– Trudno więc dziś prowadzić rozważania w kategoriach zerojedynkowych – czy budżet państwa stać na takie prezenty, czy skończy się to kryzysem finansowym czy też na pewno nie. Trzeba zastanawiać się, jakie priorytety rząd stawia sobie w polityce wydatkowej, na jakie cele chce wykorzystać ową zdolność kredytową – pyta retorycznie Pogorzelski. – Zamiast stymulować popyt i konsumpcję gospodarstw domowych, lepiej byłoby tę przestrzeń fiskalną wykorzystać do stymulowania podażowej strony gospodarki – odpowiada Rafał Benecki.
– Dotychczas rządowi PiS to się nie bardzo udawało. Inwestycje przedsiębiorstw spadają w relacji do PKB, inwestorzy nie chcą się mocno angażować w Polsce, bo boją się wysokiej inflacji, zmienności prawa, konsekwencji konfliktu z UE, rosnącej efektywnej stopy podatkowej. Mamy w tym obszarze wiele do zrobienia – podkreśla Benecki. – Więcej pieniędzy z programów socjalnych nie oznacza większego dobrobytu, tylko wyższe ceny – komentuje Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP. – PiS nie rozumie, że poprawa dobrobytu wynika z większej produkcji dóbr i usług. Rozdawanie kasy wszystkim, bez zwiększenia produkcji, nie za pracę, tylko tak po prostu, to nakręcanie inflacji, wyższy dług państwa, życie na kredyt bez myślenia o przyszłości – dodaje.