Prezenty wyborcze finansowane z długu publicznego

Przez podwyżkę 500+ do 800+ kraj może i nie zbankrutuje z dnia na dzień, ale i tak zapłacimy za to wyższą inflacją, większym zadłużeniem państwa czy wyższymi podatkami. To życie na kredyt bez myślenia o przyszłości – oceniają ekonomiści.

Publikacja: 15.05.2023 21:00

Premier Mateusz Morawiecki

Premier Mateusz Morawiecki

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

– Mamy wszystko odpowiednio przekalkulowane, nie ma obaw o stan budżetu – zapewniał premier Mateusz Morawiecki pytany o źródła finansowania najnowszych obietnic wyborczych PiS, czyli waloryzacji dodatków na dzieci z 500 zł do 800 zł wraz z początkiem przyszłego roku.

Premier podał, że koszt tej podwyżki to ok. 24 mld zł, czyli 0,7–0,8 proc. PKB. Pieniądze pochodzić zaś mają z dalszego uszczelnienia systemu podatkowego (odpowiedni projekt ustaw, które mają przynieść „miliardy złotych”, przedstawiło ostatnio Ministerstwo Finansów), a także z szybszego wzrostu gospodarczego.

Obietnice jednak z długu

Premier Morawiecki starał się więc przekonywać, że budżet państwa stać na kolejne duże wydatki o charakterze socjalnym bez pogorszenia kondycji finansów państwa. Co na to ekonomiści?

Ogólnie zgadzają się, że szacowany koszt najnowszych prezentów wyborczych partii rządzącej nie zrujnuje budżetu państwa w krótkim okresie, nie doprowadzi do „drugiej Grecji” czy bankructwa finansów publicznych z dnia na dzień. – Teoretycznie przestrzeń fiskalna na takie wydatki istnieje – ocenia Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. – Jednak wbrew temu, co mówi premier, źródłem ich finansowania będzie albo wzrost długu, albo wzrost efektywnych podatków – podkreśla.

– Finanse publiczne nie są w stanie równowagi, nie wypracowują żadnych nadwyżek, które można by wykorzystać na pokrycie nowych wydatków, a uszczelnienie systemu podatkowego w zasadzie się dokonało. Kolejne tego typu inicjatywy to będzie już jedynie dokręcanie śruby przedsiębiorcom – zaznacza Łukasz Bernatowicz, wiceprezes Business Centre Club. – W kontekście nowych obietnic wyborczych pytanie więc brzmi, czy rząd sfinansuje je z zadłużenia, czy podnosząc podatki. Oba sposoby negatywnie odbiją się na gospodarce – ostrzega Bernatowicz.

Wedle przedstawionego dwa tygodnie temu Wieloletniego Planu Finansowego Państwa na lata 2023–2026, wzrost wydatków w ramach programu Rodzina+ wcale nie był przewidywany. A nawet bez tego rząd i tak prognozował duży deficyt w finansach publicznych – odpowiednio 4,7 proc. PKB w tym roku oraz 3,4 proc. PKB w 2024 r.

Jeśli do planowanego przyszłorocznego deficytu dodamy łączny koszt nowych prezentów szacowany na ok. 1 proc. PKB (oprócz 800+ to także darmowe leki dla osób do 18 lat oraz powyżej 65 lat, czyli dodatkowe 3–6 mld zł), to daje nam to w 2024 r. ok. 4,5 proc. deficytu w relacji do PKB (czyli ok. 170 mld zł). To poziom znacznie powyżej limitu 3 proc. PKB deficytu wyznaczonego dla państw członkowskich UE. Brzmi to tym bardziej groźnie, że na 2024 r. nie jest przewidywana kolejna katastrofa gospodarcza, a wysoki deficyt ma wynikać głównie ze wzrostu wydatków na obronność plus oczywiście obietnice wyborcze.

Jakie priorytety rządu?

– Rzeczywiście na papierze te liczby mogą wyglądać groźnie – ocenia Karol Pogorzelski, ekonomista Banku Pekao. Zauważa jednak, że zwykle realizacja deficytu jest niższa od planów, dlatego przewiduje, że sięgnie on 3,5 proc. PKB. Ważne też, że Polska ma wciąż zdolność do zaciągania nowego zadłużenia, obecne oprocentowanie papierów skarbowych nie wskazuje na ryzyko niewypłacalności, choć im większy dług, tym wyższe koszty jego obsługi.

– Trudno więc dziś prowadzić rozważania w kategoriach zerojedynkowych – czy budżet państwa stać na takie prezenty, czy skończy się to kryzysem finansowym czy też na pewno nie. Trzeba zastanawiać się, jakie priorytety rząd stawia sobie w polityce wydatkowej, na jakie cele chce wykorzystać ową zdolność kredytową – pyta retorycznie Pogorzelski. – Zamiast stymulować popyt i konsumpcję gospodarstw domowych, lepiej byłoby tę przestrzeń fiskalną wykorzystać do stymulowania podażowej strony gospodarki – odpowiada Rafał Benecki.

– Dotychczas rządowi PiS to się nie bardzo udawało. Inwestycje przedsiębiorstw spadają w relacji do PKB, inwestorzy nie chcą się mocno angażować w Polsce, bo boją się wysokiej inflacji, zmienności prawa, konsekwencji konfliktu z UE, rosnącej efektywnej stopy podatkowej. Mamy w tym obszarze wiele do zrobienia – podkreśla Benecki. – Więcej pieniędzy z programów socjalnych nie oznacza większego dobrobytu, tylko wyższe ceny – komentuje Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP. – PiS nie rozumie, że poprawa dobrobytu wynika z większej produkcji dóbr i usług. Rozdawanie kasy wszystkim, bez zwiększenia produkcji, nie za pracę, tylko tak po prostu, to nakręcanie inflacji, wyższy dług państwa, życie na kredyt bez myślenia o przyszłości – dodaje.

Gospodarka krajowa
Amundi wierzy w euro
Gospodarka krajowa
Są nowe dane o produkcji budowlanej w Polsce. Jest lepiej od prognoz
Gospodarka krajowa
Kolejne rozczarowanie z polskiej gospodarki. Tym razem dotyczy sprzedaży detalicznej
Gospodarka krajowa
GUS: Sprzedaż detaliczna (ceny stałe) wzrosła o 1,9% r/r w grudniu; konsensus: +3,8%
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Gospodarka krajowa
Rozczarowujące dane z polskiej gospodarki
Gospodarka krajowa
Produkcja przemysłowa rozczarowała. "Po wystrzale prawie nie został ślad"