W projekcie ustawy budżetowej na 2023 r. Ministerstwo Finansów oszacowało, że potrzeby pożyczkowe brutto (czyli pieniądze, jakie rząd musi pozyskać na pokrycie bieżącego deficytu oraz na spłatę przypadającego na dany rok zadłużenia) wyniosą niemal 270 mld zł, czyli ok. 8,1 proc. PKB. To pod względem nominalnym rekordowa kwota, ale ekonomiści ostrzegają, że w praktyce może ona być znacząco wyższa.
Czego nie ma w budżecie
Wszystko przez to, że rządowe prognozy nie uwzględniają całkiem sporej liczby przedsięwzięć, które z dużym prawdopodobieństwem będą realizowane w 2023 r. I tak, projekt przyszłorocznego budżetu nie przewiduje przedłużenia obowiązywania tarczy antyinflacyjnej na 2023 r. ani dodatków osłonowych w związku z kryzysem energetycznym dla gospodarstw domowych i firm. Jakub Borowski, główny ekonomista w Credit Agricole Bank Polska w specjalnym poniedziałkowym opracowaniu poświęconym budżetowi na 2023 r. ocenia też, że w ramach kampanii wyborczej rząd podejmie decyzję o przyznaniu 14. i 15. emerytury, a także zdecyduje o waloryzacji świadczeń w ramach programu Rodzina 500+ do 700 zł.
W sumie można policzyć, że powyższe dodatkowe działania mogą zwiększyć potrzeby pożyczkowe brutto o ok. 120 mld zł, do ok. 390 mld zł. W relacji do PKB wyniosłyby one 11,7 proc. i byłyby największe od 2010 r. – wylicza Borowski.
Kto kupi obligacje
Ale to nie koniec tego, co cały sektor finansów publicznych będzie musiał pożyczyć na rynku w przyszłym roku. Do budżetu państwa trzeba doliczyć potrzeby samorządów oraz emisję obligacji (przez BGK) na rzecz różnych funduszy pozabudżetowych (np. Fundusz Przeciwdziałania Covid-19 czy Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych). To dodatkowe 95–100 mld zł.
I tu dochodzimy do najważniejszego pytania – czy rynek jest w stanie zaspokoić finansowe potrzeby państwa w 2023 r., sięgające łącznie, szacunkowo według Credit Agricole, nawet 485 mld zł?