Jak podał w środę GUS, sprzedaż detaliczna wzrosła w maju realnie (czyli w cenach stałych) o 8,2 proc. rok do roku po zwyżce o 19 proc. w kwietniu. To wynik nieco poniżej mediany szacunków ekonomistów ankietowanych przez „Parkiet” (8,8 proc.).
Wyhamowanie wzrostu sprzedaży w ujęciu rok do roku to w dużej mierze tzw. efekt bazy. W kwietniu 2021 r. handel był paraliżowany antyepidemicznymi restrykcjami, stąd skok sprzedaży w tym samym miesiącu br. W maju 2021 r. restrykcji już nie było, a konsumenci realizowali odroczone zakupy. Sprzedaż w maju br. w porównaniu do tamtego okresu siłą rzeczy rosła wolniej niż w kwietniu.
Po oczyszczeniu z wpływu czynników sezonowych, sprzedaż detaliczna w maju była o 0,6 proc. wyższa niż w kwietniu, gdy z kolei zmalała o 0,8 proc. To na pierwszy rzut oka dobry wynik, szczególnie, że w maju ustał napływ uchodźców z Ukrainy (przez dużą część miesiąca więcej Ukraińców z Polski wyjeżdżało niż przyjeżdżało). Z drugiej strony, w pierwszych trzech miesiącach br. sprzedaż (oczyszczona z wpływu czynników sezonowych) rosła średnio w tempie 2,1 proc.
Także w strukturze sprzedaży w maju ekonomiści dostrzegają symptomy słabnięcia popytu konsumpcyjnego. Sprzedaż mebli oraz sprzętu RTV i AGD, która uchodzi za barometr nastrojów konsumentów, zmalała (w ujęciu realnym) o 4 proc. rok do roku po zwyżce o 27,9 proc. miesiąc wcześniej. W ocenie Piotra Bartkiewicza, analityka z Banku Pekao, nie tłumaczy tego wyłącznie efekt bazy odniesienia, choć w tej kategorii towarów był bardzo silny. Według niego, do tąpnięcia sprzedaży dóbr trwałego użytku przyczyniły się też najgorsze w historii badań nastroje konsumentów.