Gazeta (na swym portalu internetowym) przypomina, że szefowa resortu rozwoju regionalnego zawiaduje prawie 68 mld euro pochodzącymi z unijnej polityki spójności (regionalnej), a jeśli negocjacje dotyczące nowego budżetu Unii Europejskiej zakończą się pomyślnie dla Polski kwota ta w okresie 2014-2020 może nawet wzrosnąć. Autor tekstu zauważa, że to m.in. dzięki pieniądzom europejskim Polska gospodarka radzi sobie wyjątkowo dobrze na tle Europy. Z kolei sama Bieńkowska wskazuje, że polscy negocjatorzy latają do Brukseli z dowodami, że pieniądze unijne od sześciu lata sprawnie pracują dla dobra polskiej gospodarki. Minister rozwoju przekonuje też, że pomocy unijnej nie należy traktować jako jałmużny dla biedniejszych krajów, ale jako najważniejszy czynnik wzrostu w Europie m.in. dlatego, że współfinansowane przez Unię inwestycje wymagają zakupu maszyn w Europie Zachodniej, a ponadto firmy m.in. z Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii wprost korzystają z tych pieniędzy uczestnicząc w Polsce w przetargach na przedsięwzięcia wspierane przez Unię. Gazeta zauważa jednak, że nie wszyscy podzielają ten pogląd czego dowodem było zachowanie tzw. płatników netto do wspólnej unijnej kasy na ostatnim szczycie Unii. Chcą oni przyciąć pieniądze na fundusze strukturalne i spójności.

The Economist przypomina też fakty z życia rodzinnego Bieńkowskiej i jej zawodową drogę do stanowiska minister rozwoju regionalnego. Podkreśla też jej rolę w negocjacjach nowego budżetu Unii na lata 2014-2020, w których wspiera ona Piotra Serafina, głównego polskiego negocjatora. Minister wierzy, że rozmowy budżetowe nie zostaną storpedowane brytyjskim weto wskazuje jednak, że ich zakończenie później niż w marcu br. może stanowić potencjalny problem dla polskich programów opartych o środki UE.

Tekst o Bieńkowskiej kończy się pytaniem czy ona sama widzi się jak przyszłą premier. Pada odpowiedź: Nigdy. Nie jestem politykiem. Jestem technokratą.