Niektóre z obserwowanych przez nas wskaźników tzw. sentymentu zawędrowały już ekstremalnie wysoko. Weźmy choćby cotygodniowy sondaż wśród aktywnych zarządzających (NAAIM). W ub. tygodniu deklarowana przez nich alokacja w akcje osiągnęła poziom... 106,6 proc. (czyli portfel pełen akcji, a do tego dźwignia).
Jednak są też wskaźniki, które nie osiągnęły jeszcze strefy silnego optymizmu. W efekcie nasz zbiorczy barometr nastrojów na Wall Street, choć tydzień po tygodniu systematycznie się wspina, nie jest jeszcze tak wysoko jak przed „koronakrachem". W sferze okołorynkowej ostatnim impulsem dla hossy okazała się deklaracja Rezerwy Federalnej o tym, że będzie de facto bagatelizowała przejściowe wyskoki wskaźnika inflacji powyżej oficjalnego celu, co oznacza utrzymanie rekordowo niskich stóp procentowych przez dłuższy czas.
Ale dalekie od prawdy byłoby twierdzenie, że hossa to wyłącznie dzieło Fedu. Wskaźnik koniunktury w amerykańskim przemyśle, ISM Manufacturing PMI, wspiął się na poziom najwyższy od ponad półtora roku (56 pkt), a jego zwyżka idzie w parze ze wzrostem S&P 500.
Wraz z systematyczną poprawą humorów inwestorów rosną obawy przed przegrzaniem i mocną korektą. Nie wszystko jednak potwierdza tezę, że punkt kulminacyjny został już osiągnięty.