Czas na opamiętanie legislacyjne

Nowa Komisja Europejska ma nową wrażliwość regulacyjną, co daje nadzieję na opamiętanie legislacyjne. Widać jednak wyraźnie, że sama filozofia regulacji nie ulega zmianie, a zatem trudno liczyć na trwałe korzystne skutki. Obawiam się, że znowu będziemy ofiarami zagrywek PR-owych, a nie beneficjentami zwiększenia konkurencyjności.

Publikacja: 06.02.2025 05:00

Dr Mirosław Kachniewski, prezes zarządu Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

Dr Mirosław Kachniewski, prezes zarządu Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

Foto: materiały prasowe

Pojawiające się ostatnio zapowiedzi odwilży regulacyjnej brzmią zachęcająco, ale jednocześnie trącą manipulacją. Obietnica obniżenia wymogów regulacyjnych wobec przedsiębiorstw o 25 proc. to ładne hasło, za którym jednak nie stoi żaden konkret. Pozornie matematyka jest prosta, ale jak by to miało wyglądać w praktyce? Usuwamy jedną czwartą wymogów ilościowo czy „wagowo”, tj. biorąc pod uwagę poziom ich uciążliwości? Z pewnością ilościowo, bo ustalenie tych wag byłoby bardzo skomplikowanym procesem. W praktyce obawiam się, że tak postawiony cel regulacyjny spowoduje, że dojdzie do komasowania wymogów, tak że liczbowo będzie ich mniej, a w praktyce zakres obowiązków pozostanie bez zmian merytorycznych, natomiast będą one trudniejsze do zrozumienia, z uwagi na sztuczne łączenie i zmniejszanie objętości przepisów.

Podobnie ładnie brzmi nazwa dyrektywy Omnibus – nikt nie wie, co to znaczy, więc każdy może pod to podłożyć swoje własne oczekiwania. Biorąc pod uwagę, że prace nad projektem potrwają zaledwie kilka tygodni, jestem pełen najgorszych przeczuć. Wprawdzie zgłosiliśmy koncepcje bardzo sensownych zmian regulacyjnych narzędzi wspomagających wypełnianie regulacji, ale w tak krótkim czasie spodziewać się możemy jedynie propozycji zmian terminów obowiązywania dla poszczególnych grup spółek oraz łagodniejszego zdefiniowania przedsiębiorstw podlegających regulacji, burzących pewną (choć niedoskonałą) logikę wypracowaną przez lata wcześniejszego procesu legislacyjnego.

Niestety, zmianie nie ulega sama filozofia regulacji. Problemem bowiem nie jest nadmiar wymogów regulacyjnych, ale brak powiązania pomiędzy obowiązkami a korzyściami z nich wynikającymi oraz brak narzędzi wspomagających stosowanie regulacji. W związku z powyższym spółki starają się uniknąć wymogów regulacyjnych np. poprzez delisting (jeśli wymogi związane są z notowaniem) lub wyprowadzkę poza UE (jeśli wymogi powiązane są z miejscem siedziby), a te, które nie unikają, ponoszą olbrzymie koszty regulacyjne obniżające ich konkurencyjność.

Przywiązaliśmy się do idei, że poziom wymogów regulacyjnych jest wprost proporcjonalny do wielkości spółki, a emitenci dodatkowo muszą prowadzić ekstremalnie przejrzystą politykę informacyjną i służyć jako króliki doświadczalne przy wdrażaniu nowych regulacji. Pozornie jest to spójne – duże spółki wywierają poważniejszy wpływ, a jednocześnie mają więcej zasobów, więc mogą ponosić większe koszty. Tyle że te duże spółki niekoniecznie chcą te koszty ponosić, zwłaszcza jeśli ich konkurenci spoza UE mogą funkcjonować w lżejszym reżimie regulacyjnym. Racjonalnym zachowaniem jest zatem dążenie do wyrównania poziomu obciążeń np. poprzez wyprowadzkę z UE.

Gdybyśmy jednak uzależnili zakres wymogów regulacyjnych od poziomu korzyści wynikających np. ze sprzedaży na terenie UE, wówczas problem byłby rozwiązany. Im więcej sprzedaję na wspólnym unijnym rynku, tym więcej wymogów muszę spełnić, tym ostrzejszym standardom podlegam, ale poziom sprzedaży pozwala mi to sfinansować. A jednocześnie wszyscy sprzedający w UE porównywalnie dużo mają podobne wymogi, przez co poziom konkurencji jest wyrównany i nie ma powodu uciekać do innych krajów.

Drugi bardzo ważny wątek dotyczy narzędzi wspierających stosowanie regulacji. Wydawałoby się oczywistą oczywistością, że regulacje nie są celem samym w sobie, ale mają prowadzić do osiągnięcia jakiegoś rezultatu. I że rezultat ten będzie tym lepszy, im łatwiej będzie te regulacje stosować. Ale odnoszę wrażenie, że regulatorzy rozumieją to inaczej, że tworzą jakąś grę, której celem jest wyselekcjonowanie najlepszych graczy, aby tylko nieliczni osiągnęli najwyższy level, czyli pełną zgodność z wymogami.

A przecież tu też rozwiązania mogą być bardzo proste. Jeśli poświęcamy olbrzymie środki na tworzenie regulacji, dlaczego nie dodamy jeszcze kilku procent np. na stworzenie systemów IT ułatwiających stosowanie tych regulacji. Jednym z największych problemów przy wdrażaniu ESRS-ów będzie wyliczenie emisji CO2 w łańcuchu wartości (Scope 3). A przecież przy właściwie skonstruowanym systemie, zawierającym dane dotyczące emisji CO2 przez wszystkie przedsiębiorstwa (lub szacującym te dane wg sensownej metodyki), te emisje Scope 3 wyliczane byłyby bez żadnego zaangażowania emitenta. Takie systemy IT i tak muszą powstać. Ale zamiast zrobić coś raz na poziomie centralnym robi, się tysiące razy na poziomie każdej spółki. Szczególnie rażące jest to w przypadku regulacji unijnych, gdzie są duże zasoby do stworzenia systemów centralnych i nieporównanie większe potencjalne oszczędności z uwagi na olbrzymią liczbę podmiotów podlegających regulacji.

Z jakiegoś powodu regulatorzy, tworząc nowe przepisy prawa, zapominają, że ich celem powinno być osiągnięcie rezultatów, jakie legły u podstaw danych regulacji. Być może – podobnie jak w przypadku menedżerów w instytucjach finansowych – należałoby wypłacać im wynagrodzenie dopiero po określonym czasie, przy założeniu spełnienia celu regulacyjnego? Na tak daleko idące zmiany nie liczę, ale mam nadzieję, że dożyję czasów, kiedy wymogi powiązane zostaną z korzyściami, a ich spełnienie będzie wspomagane odpowiednimi narzędziami.

Felietony
Szalona zmienność na rynkach finansowych
Felietony
Oprócz błękitnego nieba trochę wiosennego hejtu
Felietony
Omnibus = chaos
Felietony
Nowe rozdanie Buffetta
Felietony
Wariat, głupiec, ruska onuca czy polityczny geniusz?
Felietony
Ważne, aby nie przekręcano nazwiska