Po kiegoż diabła chcą zwodować ten statek

Życie nie znosi próżni, mówi znane powiedzonko. Ale możliwe jest również, że tam, gdzie coś już dawno temu urządzono i to działa, powstanie potrzeba dołożenia czegoś nowego. Względnie nowego, bo wzorowanego na czymś, co istnieje.

Publikacja: 10.06.2024 06:00

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościo

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościowych, partner w Qualia AdVisory

Foto: materiały prasowe

Takich sytuacji w życiu gospodarczym jest wiele. Zdarzają się tak często, że nie budzi to niczyjego zdziwienia. W końcu tam, gdzie funkcjonuje w miarę wolnorynkowy kapitalizm, powinno to być wręcz normalne. Dążenie do konkurowania powołuje do życia coraz to nowe podmioty, rzucające wyzwanie innym, dotąd solidnie osadzonym na rynku.

W obszarze rynków finansowych mamy do czynienia jednak z czymś na tyle specyficznym, że pojawienie się challengera jest wydarzeniem z reguły bardzo głośnym. Rynki finansowe są bowiem tak intensywnie uregulowane, że to stawia potężne bariery wejścia dla nowych konkurentów. Trzeba sprostać tym wymogom, jeśli chce się zostać nowym graczem. I namieszać w bankowości czy w usługach inwestycyjnych. Ba, nawet niby prosta platforma finansowania społecznościowego przez instrumenty udziałowe, żeby dostać licencję nadzorcy, musi się postarać, mówiąc delikatnie. Przynajmniej przykład Polski tego dowodzi, bo zachodniej Europy już niekoniecznie; tam za chwilę będzie funkcjonować z kilkaset platform (tylko we Francji jest ich około 50). A niech ktoś będzie chciał założyć sobie dom maklerski, bank czy transgraniczny fundusz typu private equity. Wtedy poprzeczka idzie znacznie bardziej w górę.

Faktem jest, że istnieje jedno skuteczne antidotum na wszelkie – dosłownie, wszelkie – uregulowania i przeregulowania. Tym antidotum-narzędziem są po prostu pieniądze. Tak, tak, po 30 latach działalności zawodowej na rynkach kapitałowych doszedłem do tej prawdy: każdy problem, jeśli chodzi o rozpoczęcie biznesu finansowego, rozwiązuje dysponowanie dużym kapitałem. Oprócz tego niezbędne jest posiadanie inteligencji i kompetencji, ale to jest komponent łatwiejszy do zdobycia. Poza tym z inteligencją się rodzimy, a kompetencji i wiedzy będziemy w coraz większym stopniu oczekiwać od sztucznej inteligencji. Tak więc, na koniec dnia, liczą się głównie pieniądze. Niestety, ten brutalny przekaz jest moim zdaniem kwintesencją nauki o przedsiębiorczości. Nową kwintesencją, bo jeszcze kilkanaście lat temu proporcje między niezbędnym kapitałem a pracą i kreatywnością były odwrotne.

Duże pieniądze są także konieczne do tego, by utworzyć…giełdę papierów wartościowych. To już w ogóle zakrawa na taką oczywistość, że po co o tym pisać? Przecież wiadomo, że giełda to bardzo skomplikowana organizacja, złożony system, oddziałujący na otoczenie mechanizm, i tak dalej. Nic więc dziwnego, że nie można sobie, ot tak, założyć giełdy. Przede wszystkim zaś rodzi się pytanie o to, dlaczego w ogóle ktoś miałby wpaść na taki pomysł, skoro niemal w każdym jako tako rozwiniętym kraju istnieją dziś giełdy papierów wartościowych? I to nie od wczoraj.

Jest jeden powód. Zdaje się, że motorem tak zwanego postępu – nie mając pewności, co to słowo właściwie dzisiaj oznacza, może lepiej byłoby mówić bardziej neutralnie, o „zmianie” – jest niezgoda na rzeczywistość. Jakaś forma zakwestionowania status quo. Taki sposób myślenia i postawa różnią się od zwykłej chęci zarabiania pieniędzy, która pcha do działania wspomnianych challengerów. Myślą oni: skoro jakiś model biznesowy się sprawdził, to ja też chcę na tym zarobić, będę więc nowym bankiem czy domem maklerskim. Opowie się o tym trochę inaczej, tak aby publiczność uwierzyła, że jestem bytem nowatorskim i zasługuję na marketingowo atrakcyjną nazwę neobanku czy neobrokera. Zresztą w tej narracji często występuje nawet grubsze ziarno prawdy, bo faktycznie tacy neobrokerzy jak Robinhood czy eToro wprowadzają do branży nowe usługi.

Nie ma jednak donioślejszego wyzwania rzuconego rzeczywistości niż idea utworzenia nowej giełdy papierów wartościowych w kraju, w którym funkcjonują dwie takie instytucje, w tym jedna ciesząca się obecnie reputacją najważniejszego i największego rynku equity na świecie. W Nowym Jorku, promieniując stamtąd na cały świat, królują przecież New York Stock Exchange i NASDAQ. A właśnie ogłoszono, że w Teksasie powstanie nowa giełda. Nasuwa się cytat z „Szelmostw Skapena” Moliera: „po kiegóż diabła łaził na ten statek?”. Oczywiście ten polski cytat zawdzięczamy geniuszowi Boya-Żeleńskiego, nomen omen też kontestatorowi co się zowie.

Sprawa wygląda na poważną, bo pieniądze dają między innymi Citadel Securities i BlacRock. Teksas jest tym stanem USA, w którym ma swoją siedzibę największa liczba firm z listy Fortune 500. Austin staje się ośrodkiem innowacji technologicznych porównywanym do Doliny Krzemowej. „Don’t Mess with Texas” nabrało więc nowego znaczenia. A skoro kapitał jest receptą na wszystko, to warto dodać, że fundusze założycielskie nowej giełdy – jeszcze jej nie ma, aplikacja do SEC ma wpłynąć za kilka miesięcy – wynoszą 120 milionów dolarów. Jak na Amerykę to nie jest dużo, ale wystarczy na początek.

Kluczowe dla sukcesu nowej giełdy – z założenia ogólnokrajowej – jest to, że ma ona reprezentować inny system wartości niż cechujące NYSE i NASDAQ. O co tu chodzi? Ma być mniej ideologii, a co za tym idzie, mniej norm. Zwłaszcza co do kwestii takich jak ESG, sprawozdawczość, różnorodność, w tym zróżnicowanie ze względu na płeć. Inaczej mówiąc, bycie spółką giełdową ma być dla przedsiębiorstw mniej uciążliwe pod względem regulacyjnym, mniej odciągające ich uwagę od prowadzenia biznesu i mniej kosztowne, niż to jest w przypadku wielkich braci z Nowego Jorku. Takie przesłanie współgra z myśleniem wielu przedsiębiorców, którzy przenieśli swoje centra zarządzania do Teksasu, na znak protestu wobec „woke capitalism”. To oznacza, że czy założyciele giełdy tego chcieli, czy nie, to ten projekt musi być czytany w kontekście konfliktu kulturowego, jaki rozgrywa się w USA.

Konserwatyzm przypisywany temu przedsięwzięciu to nie jest moja bajka, ale postulat wolności gospodarczej i poluzowania sytemu regulacyjnego już jak najbardziej tak. Dlatego będę kibicował temu projektowi. Niezależnie od tego, co z tego wyjdzie w praktyce, jest to ważny komunikat.

Gra się rozpoczęła. Texas, hold’em!

Felietony
Banki - pośrednictwo, stabilność i wsparcie. Nieosiągalna triada?
Materiał Promocyjny
Pierwszy bank z 7,2% na koncie oszczędnościowym do 100 tys. złotych
Felietony
Poinwestujemy, to pożyjemy
Felietony
Emisyjny łańcuch wartości
Felietony
Kodeks rad nadzorczych
Felietony
KNF z lepszymi uprawnieniami od prokuratora
Felietony
Certyfikaty ESG i zrównoważonego rozwoju na rynku finansowym