Giełda to wytwór ludzkiej chciwości, fizyka zaś nie zna takich odczuć jak żądza czy strach. Nie oznacza to jednak, że nie da się połączyć tych dwóch światów w jeden. Podobnie jak zestawić ze sobą ww. panów – niewiele brakowało, a w podręcznikach i to nie tylko polskojęzycznych, to nazwisko byłoby na pierwszym miejscu. Jednakże Albert zdołał pokonać w naukowych maratonach zarówno pana Mariana, jak i panią Milevę – dla niewtajemniczonych – pierwszą małżonkę Einsteina, bez której nie byłby tym, kim się stał.
Czas szybko płynie – takie wnioski nasuwają się, pisząc ten felieton. Minął już miesiąc od ostatniego mojego tekstu, jaki pojawił się na łamach „Parkietu”. Pamiętam jeszcze wygląd kluczowych wykresów, jakby było to wczoraj i przedwczoraj, kiedy poruszałem dwa tematy związane z rynkami finansowymi. Pierwszy w kwietniu dotyczył sytuacji na rynku walutowym. Poruszona została kwestia wybicia się dołem z kanału, dzięki czemu rynek nad Wisłą wzmacnia się. Drugi to ten z maja, kiedy to CAC40 sygnalizował FAKE. Dzisiaj nietrudno o wnioski: złoty się umocnił względem euro, a paryski indeks kolejny tydzień z rzędu zalicza spadki. Nie zawsze jednak rynek porusza się po sznurku. Czy też jest tak czytelny jak otwarta księga.
To, co mnie obecnie męczy i nie pozwala spokojnie patrzeć na hossę, to międzysektorowa dywergencja. Ten słowotok o zabarwieniu ezoterycznym to nic innego jak opisanie tego, co się dzieje na wykresach największych spółek oraz tych z drugiej i trzeciej linii. To wygląda jak gra w dwóch różnych ligach. I nie mówię tu o Premier League, La Liga czy Bundesliga vs nasza Ekstraklasa. U nas nad Wisłą jest jak zawsze odwrotnie: maluchy są na szczytach, a blue chips walczą ze swoimi demonami. Wracając do sytuacji na rozwiniętych parkietach, do których rzekomo stara się dołączyć GPW, brakuje klarownych wniosków. Z jednej strony CAC40 zdobywa siedmiotysięcznik, z drugiej zaś brakuje potwierdzenia od maluchów. DAX w maju zalicza 16 331 punktów i jest na ATH (all-time high). Gdyby była to normalna, zdrowa hossa, Oktoberfest zostałby przeniesiony na wiosnę i uznany za narodowe święto trwające przez cały tydzień. No bo jak tu się nie cieszyć i świętować rynku byka, skoro portfele emerytalne puchną od wycen i będą dalej nabierać rozmiarów jak tygrysia rozdymka? Chyba że TTX (tetrodotoksyna) rozleje się po giełdach i najtrwalsze byki nie przetrwają w nowych warunkach.
W poprzednim, majowym felietonie wspomniałem o Czapli Czarnej. Dzisiaj mowa jest o Fugu. Piszę o tych stworzeniach od wielkiej litery, gdyż mogę w ten sposób wyrazić szacunek odnośnie do ich zdolności łowczych. W każdym przypadku chodzi o zaskoczenie. Celem jest stworzyć taką atmosferę, aby ofiara sama przypłynęła. Jak to mówią „na krokodyla”. Czy dzisiaj niedźwiedzie także zastawiają pułapkę na akcyjne byki? Pierwszym i najważniejszym ostrzeżeniem, że tak się dzieje, jest sytuacja na rynku długu w Stanach Zjednoczonych. Postępująca inwersja sprawia, że inwestorzy tylko oddalają w czasie ten moment, w którym nadejdzie szok. Takie wnioski płyną z obserwacji shares/bonds. Jak pokazuje historia ostatnich dekad, kiedy pojawia się odwrócona krzywa dochodowości, zaczyna się końcowe odliczanie rynku byka. Aby jednak pojawił się trigger do spadków o wymiarze pokoleniowym, potrzebne jest tzw. Transition. Jest to jedno z pojęć, obok Katharsis, określające zmianę na rynkach finansowych. Co to takiego jest Transition na rynkach? Jest to przejście do normalności, czyli powrót do takiej sytuacji, w której za pożyczanie na długi termin płaci się więcej niż na krótki. Relacja zysk/ryzyko wraca do standardowego modelu. Coś takiego miało miejsce w grudniu 2000 r. oraz marcu 2007 r. Tych dat nie trzeba przypominać. Ja wówczas byłem na rynku i do dzisiaj niesmak mi pozostał.
Dwa światy? To pojęcie dotyczy jednak czegoś innego niż inwersji na rynku jankeskich bondów. Mowa o rozjechaniu się hossy największych spółek notowanych w USA i w Niemczech z tymi z drugiej i trzeciej linii. Russell 2000 ostatnio nieco ruszył i wybił się z konsolidacji. Indeks ten do tegorocznego sufitu ma około 8 proc. zaległości. Do historycznych szczytów jest to już 32 proc., czyli trzy razy więcej niż w przypadku DJIA. Benchmarkowi największych spółek w USA brakuje 10 proc. do zeszłorocznych rekordów. Natomiast indeks szerokiego rynku S&P 500 musiałby zyskać +12,5 proc., aby ponownie znaleźć się na dachu świata.