Oczywiście już się w naszej tradycji legislacyjnej utarło, że jak Ministerstwo Finansów coś szykuje, to tak jakby formalny ustawodawca zdecydował, jednak nie czepiajmy się. Tyle lat czekaliśmy, że nie wolno nam narzekać, więc cieszmy się z pomysłu, nawet jeśli będzie przedwyborczy...

Decydenci słusznie dostrzegają pewne przeszkody techniczne. Jak naliczać w wielu miejscach zwolnienie ograniczone wspólnym progiem dochodu? Przecież kilku płatników nie może wiedzieć, jaki łączny dochód osiąga jeden podatnik... Poza tym z przecieków wynika, że zwolnienie miałoby zaistnieć zarówno w podatku zryczałtowanym, jak i tym od dochodów z odpłatnego zbycia papierów wartościowych. Więc skoro mamy dwa typy podatków, to chyba będziemy mieli dwie kwoty wolne. 10 000 zł z odsetek i 10 000 zł z giełdy – kumulacja zysków gwarantowana, jeśli pominąć rosnącą inflację i fakt, że za chwilę możemy mówić o odsetkach w skali roku, liczonych od 100 000. Będzie więc to zwolnienie dla niższej klasy średniej i tych, którzy oszczędzają symbolicznie. Lub tych, którzy inwestują na GPW w Warszawie, gdzie o dochody raczej trudno.

Czekamy na szczegóły.

System poboru się skomplikuje, deklaracje również, a płatnicy dostaną za wdrożenie podatkowego dobrodziejstwa wynagrodzenie, którego pewnie – w dobie inflacji – nikt nie podwyższy. Nawet z powodu większego skomplikowania przepisów, formularzy czy systemów informatycznych. Zresztą... Ci więksi płatnicy i tak należą do państwa, więc raczej uwag nie zgłoszą.

A dla całej reszty, czyli prawdziwych inwestorów, większych graczy czy udziałowców w spółkach, będzie to kolejna podwyżka podatku. Powyżej zasygnalizowanego limitu zwolnienie zniknie, a pojawi się nowa stawka: 20 proc. Czyli znów po staremu – podatki rosną, bo ci, co je zawsze płacili, będą musieli je płacić, a ci, co nie zarabiali do tej pory, niczego szczególnego w takim systemie nie zauważą. No może to, że deklaracja zamiast 11 stron, będzie miała teraz 12... Ale to już temat na inny felieton.