Robiły tak w nadziei, że poziom ten będzie broniony. Czy to przez interwencje – słowne lub w postaci ruchów w polityce pieniężnej – Europejskiego Banku Centralnego, czy też siły rynkowe i spekulantów liczących na psychologiczne efekty gry na FX.
I rzeczywiście, przez cztery tygodnie między połową lipca a połową sierpnia kurs zdołał nieco odbić w górę. W sumie od dołka do szczytu wzrósł o ok. 400 pipsów, czyli 4 centy. W tym czasie EBC, bez wątpienia pragnąc wesprzeć walutę, podniósł stopy procentowe o 50 pkt baz. Więcej, niż zapowiadał w czerwcu i niż spodziewał się rynek. Na niewiele się to jednak zdało. Już w dwa tygodnie po posiedzeniu, w ciągu zaledwie kilku sesji, po 15 sierpnia całość tych zysków została utracona. To uzmysławia, jaki nastrój panuje na rynkach względem europejskiej waluty.
A z czego wynika to fatalne nastawienie graczy do euro? Euro trapią strukturalnie bolączki, o których szerzej pisałem w poprzednim felietonie. Od inwazji Rosji na Ukrainę doszło do załamania europejskiego modelu gospodarczego, którego motorem napędowym był eksport zaawansowanych dóbr przemysłowych produkowanych przy użyciu stosunkowo tanich surowców i energii importowanej z Rosji, Bliskiego Wschodu i Afryki. Gwałtowne podrożenie tych produktów spowodowało odwrócenie, zazwyczaj korzystnych dotąd, relacji cen w handlu (terms of trades).
Na domiar złego, praktycznie w tym samym czasie, załamaniu uległ popyt na dobra przemysłowe u podstawowych odbiorców. Z wiadomych powodów ze wschodu (Rosja, Ukraina, Białoruś), ale także – co istotniejsze – z Chin, gdzie z powodu restrykcyjnej polityki zero-covid doszło do znaczącego pogorszenia kondycji gospodarczej.
W konsekwencji dosłownie w kilka miesięcy w 2022 r. strefa euro przeszła z ogromnych nadwyżek w bilansie handlowym (rzędu 20–30 mld EUR miesięcznie) do równie wysokich, a nawet wyższych, deficytów (w czerwcu 31 mld EUR). Dewizowe wpływy europejskich firm stopniały, podczas gdy wydatki na surowce i półprodukty wzrosły. W tej sytuacji przecena euro (i walut regionu, jak złoty) wobec większości odpowiedników z G10, a nawet szerokiego koszyka płynnych walut świata dziwić nie powinna. Zresztą sama deprecjacja w krótkim terminie tę relację wyższe koszty – niższe wpływy w dewizach dla podmiotów działających w Europie tylko pogłębia. Widać to także na przykładzie dużych polskich firm.