Wyjątkowo ciężko tym razem szło członkom Rady Polityki Pieniężnej i ministrowi finansów osłabianie złotego.
Pamiętam, jak jeszcze kilka tygodni temu Bogusław Grabowski bez najmniejszego wysiłku, jednym niedbałym oświadczeniem, bronił dolara zwalając złotego na łeb na szyję o 2 punkty. Pamiętam, że minister Bauc odnosił bez trudu podobne sukcesy zwiększając, wbrew uprzednim zaklęciom, deficyt ekonomiczny o te marne 0,2 punktu.
A teraz ? wyniki są znacznie mniej spektakularne. Grabowski mówi, że złoty jest nieprzytomnie drogi, że wzrost gospodarczy jest nieprzyzwoicie przez rząd zawyżony, Bauc dorzuca połóweczkę rocznego deficytu wykonaną już po dwóch pierwszych miesiącach roku, wieszczy także rychłe osłabienie złotego, a pieniądz ledwie drgnie.
Czego więc potrzeba, żeby sprowadzić złotego w rejony bezpieczniejsze niż 12-proc. odchylenie od dawnego parytetu? Odpowiedź nie jest wcale trudna. Potrzeba żeby inwestorzy zagraniczni zaczęli łagodnie wychodzić z polskich papierów. I żeby firmy nie dokonywały na rynku naraz zbyt wielu przewalutowań, wchodząc w rolę quasi-inwestorów zagranicznych.
Problem polega na tym, że w sytuacji podwyższonej nerwowości, a z taką mamy obecnie do czynienia, trudno spodziewać się szczególnej łagodności ze strony inwestorów. ?Stan chwiejnej równowagi? będzie trwał tak długo, aż dostateczna liczba funduszy nie zdecyduje się zrealizować zysków, pociągając za sobą lawinę.