Dziesięć lat po rozpoczęciu gry giełdowej Polacy mają konserwatywne nawyki związane z lokowaniem pieniędzy. Tak wynika ze styczniowego sondażu Demoskopu.
Najlepiej kupić nieruchomości, czyli ziemię, dom lub mieszkanie ? odpowiada 71% zapytanych. Na drugim miejscu jest lokata bankowa, zwłaszcza terminowa. Dalej obligacje, a na szarym końcu akcje, kosztowności i fundusze powiernicze.
Wynik sondażu rozczarowuje w jubileuszowym roku giełdy. Źle rokuje na następne lata. Ale ma swoje uzasadnienie w doświadczeniach pierwszego pokolenia graczy. Pamiętamy gorączkę końca 1993 roku. Polacy zamrozili biliony starych złotych w subskrypcję akcji Banku Śląskiego, chociaż zbliżało się Boże Narodzenie ? czas nadzwyczajnych wydatków na prezenty i świąteczną konsumpcję.
Wtedy padały rekordy liczby zleceń i skokowo przyrastały rachunki inwestycyjne. Jeździłem wówczas po kraju pamiętam, że wszędzie spotykałem ludzi, którzy grali lub chcieli grać na giełdzie. Prezes Rozłucki był codziennym bohaterem telewizyjnych przekazów. Hermetyczna dotąd giełda bardzo się zdemokratyzowała. Wydawało się nawet, że Polska zaprzeczy podręcznikowej wiedzy o ograniczeniach rynku kapitałowego ? występujących tam, gdzie brakuje tzw. residual income, czyli nadwyżki dochodów nad bieżącymi kosztami utrzymania średnio zamożnej rodziny. A tak właśnie było w postkomunistycznej części Europy.
W kwietniu 1994 r. nasi gracze giełdowi wzięli bolesną lekcję, że na rynku nie ma gwarantowanych wzrostów i zarobków. Przyszła pierwsza fala rozczarowania i odwrotu.