Warszawska giełda istnieje już dziesięć lat. Tyle samo Komisja Papierów Wartościowych i Giełd. W tym czasie wielokrotnie zmieniały się układy polityczne, prezydenci, premierzy, rządy, ministrowie, wiceministrowie, dyrektorzy departamentów i ich sekretarki, kierowcy, wojewodowie, prezydenci miast i gmin. Nie mówiąc już o prezesach wielu ważnych instytucji i firm. Pod tym względem instytucje rynku kapitałowego to oazy spokoju.
Niewiele jest w naszych warunkach ważnych stanowisk w administracji państwowej, a także w spółkach, w których Skarb Państwa ma cokolwiek do powiedzenia, na których od dziesięciu lat zasiada ta sama osoba. Jeszcze częstsze są zmiany w radach nadzorczych firm państwowych. Niemal każda ekipa dochodząca do władzy dokonuje gruntownej wymiany kadr, ?desygnując? wszędzie, gdzie jest to możliwe, swoich ludzi?.
Oczywiście, nie jest to tylko nasza, polska specyfika. Podobnie jest w innych, najbardziej cywilizowanych i demokratycznych państwach, ze Stanami Zjednoczonymi na czele, gdzie po wyborach prezydenckich wymiana sięga kilkudziesięciu tysięcy stanowisk. Wszędzie dzieli się więc łupy. Ma to na celu z jednej strony zapewnienie sobie wpływów w kluczowych instytucjach i firmach, w pewnej mierze jest uzasadnione z punktu widzenia skuteczności rządzenia państwem. Z drugiej strony obsada stanowisk to po prostu rozdawanie synekur zasłużonym kolegom.
Trudno jednoznacznie zinterpretować fakt, że główne instytucje naszego rynku kapitałowego nie znalazły się w kręgu kadrowej karuzeli. Z jednej strony to oczywiście bardzo dobrze. Możemy chwalić się przed całym światem, że oto jedna z istotnych instytucji wolnego rynku wolna jest od politycznych wpływów i sporów. Na działalność giełdy nie mają żadnego wpływu jakiekolwiek zawirowania, co jest bardzo dobrze odbierane przez inwestorów zagranicznych. Nie ma mowy o żadnej destabilizacji, o żadnym rozgrywaniu ? jak to się ładnie mówi ? partykularnych interesów.
Z drugiej jednak strony, świadczy to o postrzeganiu naszej giełdy przez elity życia politycznego i gospodarczego. Przez tyle lat nikomu do głowy nie wpadło, by swojego partyjnego kolegę, kuzyna żony lub krajana forsować na stanowisko prezesa lub choćby wiceprezesa giełdy albo na przewodniczącego KPWiG. Dlaczego? Możliwe są tu dwie odpowiedzi. Zdaniem przedstawicieli naszych elit rynek kapitałowy w Polsce, a giełda i Komisja w szczególności, to instytucje tak mało znaczące, że szkoda zaprzątać sobie nimi głowę. Druga wersja ? kluczowe stanowiska w tych instytucjach nie są atrakcyjne nawet dla najbardziej dalekiego kuzyna żony, ?obsadzającemu? zaś nie dają także żadnych korzyści. Cóż mógłby bowiem załatwić prezes giełdy? Nawet na notowania nie ma wpływu.