Co tam słychać na rynku? ? zapytał znajomy inwestor giełdowy z USA. A ja poczułem dreszcz strachu. Bo zwykle, gdy dzwoni to oznacza, że nachodzi go ochota na inwestowanie. A jeśli tak się dzieje, to znak wyraźny, że krach już blisko. Ale widać każdy się z wiekiem uczy.
Tym razem bowiem mój rozmówca był wyraźnie zniechęcony ? zamiast wypytywać o ?typy? i ciekawe spółki strasznie narzekał na koniunkturę w USA. Stwierdził nawet, że jak tak kiepsko jest w Stanach, to w Polsce może być tylko jeszcze gorzej. W historii tej nie byłoby może nic ciekawego, gdyby nie to, że telefon ów nastąpił wkrótce przed tym, gdy okazało się, że amerykańska gospodarka rośnie wbrew obawom recesyjnym, co wypchnęło w górę indeksy. ?Mój? Amerykanin ? przynajmniej w krótkim terminie ? pomylił się więc ponownie. Może więc warto obstawić jego pesymizm i przewrotnie liczyć na gwałtowną hossę? Cóż, osobiście jednak bardziej przemawiają do mnie trzeźwe spostrzeżenia analityków, którzy ? choćby w ostatnich dyskusjach internetowych PARKIETU ? raczej radością nie tryskali. Choć byli optymistami w średnim terminie.
Trend is your friend ? powtarzają ?technicy?. Postępowanie wbrew rynkowi (choć cokolwiek sprzeczne z tezą o ?przyjacielskim? trendzie) niekoniecznie musi oznaczać uleganie niebezpiecznej manii ?łapania? dołków. Bo przecież, z punktu widzenia fundamentalisty, daje okazję do tańszego zakupu akcji niedowartościowanych spółek. Tak więc i tu przekora może się opłacać.
Stosunkowo najbardziej usprawiedliwiona byłaby próba przewrotnego odczytywania rekomendacji przygotowywanych przez biura maklerskie. Bo jeśli założymy, że prawdziwa jest teza, iż aż 95% takich analiz zaleca kupno akcji, to można mieć spore wątpliwości co do prawdziwych przyczyn ich powstawania. Ludzie z branży doskonale zresztą zdają sobie sprawę, że bardzo często analizy powstają w wyniku zapotrzebowania działów sprzedaży (?załatwiających? obsługę nowych emisji), co ? mimo najgrubszych ?chińskich murów? i najbardziej rygorystycznie traktowanych reguł etyki zawodowej, może powodować ? delikatnie mówiąc ? dyskomfort rekomendującego. Wyobraźcie sobie Państwo np. powtarzające się rekomendacje unikaj przygotowane przez dział analiz w odniesieniu do papierów, które z wielkim trudem oferuje dział rynku pierwotnego tego samego biura, albo obniżanie wycen papierów, w które właśnie po uszy zapakowane jest to biuro... Mniejsi inwestorzy indywidualni wyzłaszczają się i na biura, i na ?dużych?, twierdząc, że to właśnie pod ich kątem przygotowywane są niektóre opracowania (?muszą wypchać na rynek papiery z portfela, to dają odpowiednią rekomendację?). I nawet, jeśli uznamy, że część takich opinii jest krzywdząca i wynika z frustracji inwestorów, to pewnie nie zawadzi i w tym przypadku zagrać czasem na przekór.
Starsi stażem inwestorzy pamiętają, że nawet w czasach wielkiej flauty udawało się wydłubać takie papiery, które szły pod prąd ogólnym tendencjom. Co jednak pewnie nie wynikało z ich fenomenalnej kondycji, lecz z chwilowych gustów co bardziej aktywnych graczy.