?...ech, były czasy, człowiek grał i zarabiał...?
Kaszana... Flauta... Dryf... Dramat... Sajgon... Ileż to ciekawych określeń można znaleźć na męczący, długotrwały trend, który nie zadowala zdecydowanej większości inwestorów (oprócz garstki tych, którzy śmiało pogrywają na kontraktach i których interesuje tak naprawdę nie tyle kierunek ruchu rynku, ile jego zasięg).
Przy okazji rozwodzenia się nad obecną mizerią rynku, coraz częściej wracają wątki martyrologiczne (?jakeśmy, temi ręcami, ten rynek budowali?) i sentymentalne (?...ech, były czasy, człowiek grał i zarabiał...?). Jeśli wątek pierwszy jest po prostu nudny i przypomina wspominki budowniczych Nowej Huty, to drugi bywa całkiem śmieszny. Postronny obserwator giełdowych list dyskusyjnych i widz dyskusji (coraz rzadszych...) w biurach maklerskich mógłby bowiem odnieść wrażenie, że owi chwalący się swą bystrością gracze wyłącznie zarabiają. Dużo oczywiście.
Wątek ?zysków? jest zwykle naprawdę śmieszny. Dlaczego? Bo gdyby wszystkie te historyczne opowieści coraz bardziej rozczarowanej i zgorzkniałej braci inwestorsko-maklerskiej traktować poważnie, to trzeba by zapytać: a gdzie te zyski z owych historycznych transakcji? Gdzie te wille oraz rzędy lśniących ?porszaków? i ?merców?, kupionych dzięki śmiałym decyzjom inwestycyjnym, agresywnym portfelom i niesłychanie przemyślnym strategiom? Gdzie spokój i dystans giełdowych milionerów? I skąd ta potworna frustracja, stres, że się już nigdy nie ?odkujemy? i niesłychanie bolesne poczucie przegranej?
No właśnie. Bluff wydaje się sposobem na życie wielu graczy (lub graczy-opowiadaczy...). Stąd właśnie chwalebne historie o gigantycznych zarobkach czy fantastycznych, ?absolutnie pewnych? systemach inwestycyjnych, unikalnych ?insajdach? i niepowtarzalnej ?intuicji? rynkowej. Podobnie jak w seksie, tak i na giełdzie nie brakuje ?gawędziarzy?. Każda transakcja jest zyskowna, nie ma papierów nie do zdobycia, a zyski przychodzą seriami...