Gdzie ci frajerzy?

Publikacja: 28.05.2001 18:00

Wśród inwestorów dominują dwie teorie na temat szans wygrania na rynku kapitałowym.

Jedna mówi, że giełda jest grą o sumie niezerowej, co w ludzkim języku oznacza, że wygrana jednego z graczy nie jest osiągana kosztem innego. Druga zaś zwana jest teorią większego frajera i głosi, że traci ten ostatni, który kupił akcje od swego poprzednika, sam jednak nie znajduje na nie nabywcy gotowego zapłacić wyższą cenę.

Przez dłuższy czas przeważała opinia, że giełda jest grą o sumie niezerowej, czyli, że wszyscy, bądź niemal wszyscy mogą na niej zarabiać. Na pytanie o to, kto za te wygrane zapłaci, odpowiadano dość enigmatycznie, że w warunkach długoterminowego wzrostu kursów oraz towarzyszącego mu wzrostu gospodarczego, a więc i zysków spółek giełdowych, zarabiają wszyscy.

To rozumowanie narodziło się i upowszechniło jednak w Stanach Zjednoczonych w czasach, w których wydawało się, że indeksy i gospodarka mogą tylko rosnąć. Mechanizm ten nosi wszakże wszelkie cechy piramidy finansowej, tyle że o przedłużonym działaniu. Zresztą wcale nie tak bardzo skutecznej, gdyż co jakiś czas zdarzały się spadki kursów i między obrazem indeksów, które znajdowały się nieprzerwanie w trendzie rosnącym od wielu dziesięcioleci a wykresami wielu spółek, których akcje potrafiły doprowadzić do ruiny niejednego inwestora, istniała ? mówiąc językiem analizy technicznej ? całkiem wyraźna dywergencja.

Nie można wykluczyć, że między innymi dla uzasadnienia tego swoistego giełdowego perpetum mobile, została sformułowana zasada ?kup i trzymaj? i jej pochodne, zalecające systematyczne dokupowanie papierów. Pozwalała ona na przedłużanie czasu funkcjonowania piramidy i ?hodowanie? coraz to większej rzeszy frajerów. Nie da się bowiem ukryć, że trwający wiecznie trend wzrostowy jest raczej marzeniem niż rzeczywistością. Nie da się także zaprzeczyć, że wielu posiadaczy akcji nie jest w stanie psychicznie wytrzymać okresowych znacznych spadków kursów i decyduje się na ich sprzedaż. Potem jednak wracają, najczęściej wówczas, gdy trend zwyżkowy jest już mocno zaawansowany. Stają się więc źródłem ?tanich? akcji, które odkupują po znacznie wyższych cenach, czyli są dostarczycielami zysku w całej tej giełdowej machinie.

Większość uczestników rynku kapitałowego ma horyzont inwestycyjny zdecydowanie krótszy niż wieczność czy kilka pokoleń. Zapotrzebowanie na frajerów jest więc dość duże, a w niektórych okresach gwałtownie wzrasta. Kłopot w tym, że ich podaż nie zawsze jest wystarczająca. Szczególnie trudno o nich na najbardziej rozwiniętych rynkach, takich jak, na przykład, amerykański, gdzie szacunki mówią, że około 80 uczestników stanowią profesjonaliści, czyli głównie zarządzający funduszami. Pewna część spośród pozostałych 20 też nie da się zjeść w kaszy. Sytuacja nie jest więc łatwa. Trudno sobie wyobrazić, że znajdzie się wielu frajerów wśród profesjonalistów, cokolwiek by nie myśleć o ich fachowości. Mają oni z reguły podobną wiedzę i doświadczenie, wpływ emocji zaś najczęściej skutecznie eliminują komitety inwestycyjne lub ściśle określone procedury. Tak więc frajerów najczęściej poszukują oni wśród inwestorów indywidualnych oraz pomniejszych dysponentów funduszy firm i instytucji będących ich klientami.

Banki inwestycyjne podejmują się uplasowania emisji walorów przeróżnych podmiotów oraz pośrednictwa w sprzedaży ogromnych nieraz pod względem wartości pakietów akcji. Muszą one więc znaleźć nabywców, choć często towar jest ? mówiąc oględnie ? nie najwyższej jakości. Sprzedaż bezpośrednio na parkiecie, prowadzona bez odpowiedniego ?przygotowania? w większości przypadków nie mogłaby być zrealizowana po opłacalnej cenie. Trzeba więc namówić do zakupu swoich klientów. Nie mają innego wyjścia. Muszą dzielić klientów na lepszych i gorszych. Wielu przykładów tego typu działań dostarcza lektura choćby takich znanych u nas książek jak ?Poker kłamców?, czy ?Wall Steet od podszewki?.

Czy u nas jest podobnie? Może nie aż tak, ale nie da do modelu amerykańskiego. Przede wszystkim na naszym rynku na razie proporcje profesjonalistów do inwestorów indywidualnych są o wiele bardziej wyrównane, co ? przynajmniej potencjalnie ? działa na korzyść tych pierwszych. Po drugie zaś ? bankowość inwestycyjna nie jest jeszcze tak rozwinięta, a i liczba korzystających z ich usług nie jest zbyt duża. Co prawda, o kilku przypadkach ?wsadzenia? do portfeli klientów papierów, które akurat bank miał na zbyciu, mogliśmy już usłyszeć, ale można się spodziewać, że jeszcze wiele przed nami. Wszak nie wszystko da się upchnąć na rynku i nie wszystko wezmą fundusze emerytalne. Te ostatnie, zdaniem niektórych uczestników rynku, miałyby być idealnym frajerem, który ?skazany? jest na ciągłe kupowanie akcji. Czy jednak aby na pewno przyjmą w ciemno tę rolę?

Roman Przasnyski

PARKIET

Felietony
Afera w tropikach
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Felietony
Po co lista insiderów?
Felietony
Barwy przyszłości
Felietony
Private debt dla firm rodzinnych. Warto?
Felietony
Idzie nowe?
Felietony
Klucz do nowoczesnego rynku?