Pan marszałek Marek Borowski lubi ryzyko. W każdym razie ostatnio. Pan marszałek pod względem zamiłowania do ryzyka mocno przypomina ludzi zapamiętale tłukących w co się da starymi granatami przeciwpancernymi, sądząc, że młotek nigdy nie wybucha. Brawura wsparta jest wówczas, naturalnie, tą odrobiną czarującego roztargnienia, która nie pozwala odróżnić młotka od granatu. Przy nieco większej przytomności brawura ? wolno sądzić ? nie byłaby już aż tak niebywała, że przeciętnemu analitykowi, mającemu kontakt z rynkiem, wprost dech w piersiach zapiera z wrażenia.
Pan marszałek obiecuje inwestorom odpowiedzialną politykę gospodarczą nowego rządu, polegającą na: wolniejszym tempie dezinflacji, wolniejszym tempie równoważenia finansów publicznych, interwencjach na rynku walutowym, szybszym tempie wzrostu gospodarczego, spadku bezrobocia. Najwyraźniej, zdaniem marszałka, artykułującego ostatnio te odważne poglądy podczas spotkania w Amerykańskiej Izbie Gospodarczej w Polsce, inwestorzy powinni być wniebowzięci. Niestety ? nie są, o czym zaświadcza masakra na rynku 5--letnich obligacji.
Inwestorzy myślą tak: wyższa inflacja+ wyższy deficyt+ interwencje na forexie+zamieszanie wokół RPP= wyższa premia za ryzyko. Nie podzielają przy tym, z jakichś sobie tylko znanych powodów, entuzjazmu dla metod osiągnięcia szczytnego celu w postaci 5-proc. wzrostu gospodarczego. Bo metody są jakieś takie dziwne: odebrać Radzie Polityki Pieniężnej zawłaszczone przez nią prawo do wyznaczania celu inflacyjnego, obciąć pensje niesfornym monetarystom, zreformować system podatkowy w duchu późnego Gierka (podziurawić dobrotliwą uznaniowością). I to by było na tyle.
Pan marszałek z jakichś powodów sądzi, że to się inwestorom spodoba. Ale, jak napisał niedawno jeden z moich kolegów, inwestorzy mówią na to: pa, pa. I zaczną pokazywać plecy coraz liczniej. Dlaczego?
Bo pcha się im przed oczy program murowanej katastrofy. Program błyskawicznej destabilizacji makroekonomicznej. Kto tego nie rozumie, powinien się trzymać na bezpieczną odległość od rządzenia państwem. Stymulacja monetarna i fiskalna w warunkach nierównowagi nie może z definicji tej równowagi poprawić. Może ją jedynie pogorszyć. Ulubiony (tuż za mną, tylko jakby z drugiej strony) autor marszałka Borowskiego, Stanisław Gomułka, napisał niedawno całkiem słusznie, że martwi go niezmiernie, iż poprawa, jeśli chodzi o nierównowagę, dokonała się kosztem nieprzytomnie wysokich stóp procentowych i aprecjacji złotego. Co by się stało ? zapytał retorycznie profesor ? gdyby kurs złotego deprecjonował o 10%, a stopy realne spadły do poziomu zniechęcającego kapitał zagraniczny?