Zawracanie bessy kijem

Publikacja: 23.07.2001 22:11

Historia czasem lubi się powtarzać. Analitycy techniczni na tym założeniu konstruują swoje prognozy. Twierdzą uparcie, że bessa kończy się zwykle jakąś ?formacją odwracającą? i na ogół nie następuje to

w sposób gwałtowny. Od tej zasady bywają jednak wyjątki.Na początku lutego 1998 r. komentarze giełdowe najczęściej opatrzone były takimi tytułami, jak np.: ?Wielkie kupowanie?, ?Rekordowy popyt na polskie akcje? itp. Rzeczywiście, w tym czasie mieliśmy okazję obserwować gwałtowny wzrost obrotów i dynamiczne zwyżki kursów akcji na GPW.

W okresie poprzedzającym te wydarzenia trudno dopatrzyć się jakiejkolwiek typowej formacji wskazującej na zmianę trendu. Mało tego ? dynamiczne wzrosty nastąpiły zaledwie dwa tygodnie po gwałtownym załamaniu rynków finansowych w Azji, którego skutki odczuły wyraźnie wszystkie giełdy na świecie, łącznie z tymi największymi i najbardziej znaczącymi, nie mówiąc już o emerging markets.

Nasz rynek znajdował się w dramatycznej sytuacji. W drugiej połowie października 1997 r. jednym niemal nieprzerwanym ruchem WIG obniżył się o ponad 3000 pkt. (o 17%). Do początku stycznia 1998 r. spadek jeszcze się pogłębił, sprowadzając indeks do poziomu o 27% niższego od poprzedniego szczytu. I nagle nastąpił całkowity zwrot. W ciągu dwóch miesięcy WIG wzrósł o 37%, ustanawiając nowy szczyt.

Początkowo odbywało się to przy dość mizernych obrotach. Jednak wkrótce do zakupów ruszyły zastępy inwestorów zagranicznych i w lutym właściciela zmieniało na każdej sesji blisko 10 mln akcji, a średnia wartość obrotów sięgała 244 mln zł, a więc była najwyższa od czasów pamiętnej hossy z przełomu lat 1993?94. Przy takim wsparciu bessa musiała polec nagłą śmiercią.

Zresztą kupowano wówczas wszystko, co polskie, a w szczególności bony skarbowe i obligacje. Pod tym względem rok 1998 był rekordowy ? popyt na bony wyniósł łącznie aż 120 mld zł, a na poszczególnych przetargach przekraczał 12 mld zł. Napór inwestorów wymieniających dolary i marki na złote był tak wielki, że NBP zmuszony był do interwencji na rynku, by zapobiec nadmiernemu wzmocnieniu się naszej waluty. W sumie w ciągu kilku dni kupił 650 mln USD.

Gdzie podziała się niegdysiejsza odwaga i zdecydowanie banku centralnego? A trzeba zauważyć, że wówczas złoty zyskał na wartości zaledwie 5,6% w stosunku do dolara i to w ciągu ok. trzech miesięcy. Niedawno wzmocnił się w ciągu kilku dni o kilkanaście procent, a prezesowi NBP nie drgnęła nawet powieka.

Trzy lata temu wzrost wartości polskiej waluty nie był w stanie powstrzymać zagranicznych inwestorów przed zakupami naszych akcji i papierów skarbowych. Dziś mówi się, że silny złoty nie sprzyja giełdzie. Wzmocnieniu się naszej waluty nie towarzyszyło obecnie zwiększone zainteresowanie zakupami polskich papierów. Oczywiście, mówiło się, że zagranica kupuje nasze obligacje, ale popyt wcale nie był tak ogromny. Wtedy mówiło się o zbieżności tendencji występujących na rynku bonów i akcji, teraz zaś, że papiery skarbowe skutecznie konkurują z giełdą, oferując wysoką rentowność przy małym poziomie ryzyka. Warto zauważyć, że trzy lata temu rentowność bonów skarbowych sięgała prawie 23% (dziś niespełna 15%), a realna ? a więc po uwzględnieniu inflacji ? rentowność tych papierów była niemal identyczna jak obecnie (9?10%). Wówczas nie przeszkadzało to jednak w kupowaniu akcji.

Trzy lata temu, podobnie jak obecnie, wszyscy z utęsknieniem wyczekiwali na obniżenie zbyt wysokich stóp procentowych. Jedną z bardziej istotnych różnic jest zaś to, że wówczas PKB rósł w tempie ponad 6% rocznie, teraz natomiast o niecałe 2%. Odmienna też była sytuacja na głównych giełdach światowych. Dow Jones i Nasdaq po niewielkim załamaniu znajdowały się w silnych trendach zwyżkowych, inwestorzy na całym świecie byli pełni entuzjazmu. Nic więc dziwnego, że w tych warunkach do przerwania bessy i zapoczątkowania dynamicznego ruchu w górę na GPW nie było konieczne tworzenie się ?formacji odwracających?. Wystarczył zastdnak trudno na to chyba liczyć, gdyż nastroje inwestorów na całym świecie są podobne do naszych. Niedawny wzrost obrotów okazał się na razie kilkusesyjnym ekscesem, po którym szybko powróciliśmy do marazmu. Wszystko wskazuje więc na to, że przyjdzie się nam mozolnie trudzić w dziele odwracania bessy kijem, czyli własnym kapitałem. Chyba że i tym razem pomógłby nam jakiś kryzys w Argentynie lub Turcji (tak jakby naszego własnego było mało). Tego typu terapia ? choć bolesna ? na ogół przynajmniej bywa krótka.

Roman Przasnyski

PARKIET

Felietony
Afera w tropikach
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Felietony
Po co lista insiderów?
Felietony
Barwy przyszłości
Felietony
Private debt dla firm rodzinnych. Warto?
Felietony
Idzie nowe?
Felietony
Klucz do nowoczesnego rynku?