Monolog pani siedzącej przed monitorem, w którym powtarzały się zwroty ?no, nie wiem?, ?niemożliwe?, ?co się dzieje??, wyraźnie nie pomagał. Po ok. 20 minutach stwierdziłem, że przerwę tę ciekawą wymianę zdań i wiedziony zawodową ciekawością spytałem, jaki to system. ?DOS? ? usłyszałem. ?Nie mam więcej pytań? ? pomyślałem.
W miarę rozwoju rynku kapitałowego pojawiało się coraz więcej możliwości oszczędzania i zarabiania pieniędzy. Na początku lat dziewięćdziesiątych wybór był niewielki.
Ograniczał się praktycznie do lokaty bankowej. Później pojawiły się nowe możliwości.
Ci bardziej ?bojaźliwi? mogli wybrać ?zysk bez ryzyka?, czyli obligacje skarbu państwa. Dla zwolenników szybszego pomnażania zysków pozostawała giełda. Lukę pomiędzy tymi dwoma sposobami wypełniły w końcu fundusze inwestycyjne, które z jednej strony miały zapewnić większe bezpieczeństwo niż inwestycje na giełdzie, a z drugiej ? większy zysk niż zakup papierów dłużnych.
Jednostki uczestnictwa funduszy inwestycyjnych, jak zapewniali ich przedstawiciele, w krótkim okresie mogą, co prawda, podlegać wahaniom, jednak w długim horyzoncie... (o pięknych wizjach zysków w długim okresie z przyzwoitości nie będę pisał, polecam gazety z tamtego okresu). Podstawowa zasada inwestowania, czyli dywersyfikacja ryzyka, skłoniła mnie do inwestowania miesięcznie niewielkiej kwoty w jednostki uczestnictwa. Był koniec 1999 r. Po krótkim rekonesansie zdecydowałem się na akcyjny fundusz inwestycyjny. Formalności w biurze maklerskim były krótkie. Aby uniknąć kłopotów, złożyłem jeszcze stałe zlecenie przelewu i... zapomniałem.