Bez zachwytu

Publikacja: 29.10.2001 17:00

Od niedawnego dołka WIG zwiększył swoją wartość o ponad 16%, WIG20 prawie o 27%, a kurs kontraktów na ten ostatni indeks ? o 32%. Tak duży wzrost dokonał się w perspektywie miesiąca. Z formalnego punktu widzenia 20-proc. zwyżkę należałoby zakwalifikować jako hossę, choć po okresie

tak długich i silnych spadków, byłaby to oczywiście przesada. Jednak na rynku i wśród komentatorów zachwytu raczej nie widać.

Niemal dokładnie miesiąc temu nasze indeksy notowały wartości najniższe od wielu lat. Wszyscy byli zgodni, że to jeszcze nie koniec spadków. Analitycy prześcigali się w wyznaczaniu kolejnych ?den?: dla WIG20 było to 870, 780, 580 i tylko patrzeć, a pojawiłyby się poziomy poniżej 500 punktów. Przestrzegano przed łapaniem dołków, wskazując na historię kilkunastomiesięcznych spadków oraz kursów spółek, które mogą być o wiele niższe, niż to sobie w danym momencie wyobrażamy. Rzeczywiście, takich przykładów nie brakowało, podobnie jak nie brakowało ciężko poszkodowanych przez bessę i nikt specjalnie się do łapania dołków nie kwapił.

Do pierwszych dni października rynek mieszał się przy niewielkiej zmienności kursów i wartości indeksów. Oczekiwano, że po zakończeniu tego marazmu nastąpi silny ruch. Większość przewidywała, że wyznaczy on nowe minima. Powszechny był pogląd, że ?bessa ma się dobrze?, choć zaczęły pojawiać się pierwsze opinie o jej zakończeniu ? nieliczne i nieśmiałe oraz łagodzone stwierdzeniem, że koniec bessy nie oznacza początku hossy.

Każdy wzrost miał być tylko korektą w głównym trendzie. Przebicie przez WIG20 poziomu 1100 punktów wydawało się zadaniem wręcz niewiarygodnym, ci zaś, którzy mówili o 1200 punktach, byli traktowani jak wizjonerzy. Rzeczywiście, powodów do wzrostu trudno było się doszukać zarówno w sytuacji technicznej rynku, jak i w jego otoczeniu makroekonomicznym.

Jednak wzrost nadszedł i to bardzo niespodziewanie. W ciągu zaledwie trzech sesji WIG20 wzrósł o ponad 14% i z marszu nie tylko pokonał 1100 punktów, ale (biorąc pod uwagę wartości osiągnięte w trakcie sesji) zbliżył się błyskawicznie do mitycznych 1200 pkt., które przeskoczył po krótkim, dwusesyjnym odpoczynku.

Mimo tak dynamicznej zwyżki, nastroje na rynku nie wydawały się ani na jotę lepsze. Nie tylko nie było oznak euforii, ale wręcz dało się wyczuć ton powątpiewania czy wręcz rozdrażnienia, że sprawy nie toczą się zgodnie z oczekiwaniami większości. Zaczęto poszukiwać ?winnych? tego wzrostu i domyślać się, że ktoś znów chce nas ?wpuścić w maliny? i ?nakarmić akcjami?.

Podejrzenia padły oczywiście na fundusze emerytalne i spekulacyjny kapitał zagraniczny, na co wskazywały ogromne wręcz obroty. Ta atmosfera niewiary we wzrosty przypomina jako żywo tę, która panowała w październiku 1998 i 1999 r. (ach, te październiki...), gdy zaczynały się dwa silne i wcale nie krótkotrwałe ruchy w górę, które bez wątpienia można określić mianem hossy. Wówczas trendy te nazwano po imieniu dopiero wtedy, gdy były już mocno zaawansowane.

Daleki jestem od prorokowania, czy obecna zwyżka to początek hossy, czy tylko korekta dotychczasowego trendu, po której zanotujemy nowe minima, jednak warto zwrócić uwagę, w jakiej atmosferze rodziły się do tej pory silne i niekoniecznie krótkoterminowe fale zwyżkowe. Gwałtowność obecnych wzrostów każe się obawiać, że mają one rzeczywiście czysto spekulacyjny charakter, jednak całkiem możliwe jest, że dno w obecnej bessie już widzieliśmy i rozpoczyna się proces jej odwracania, przynajmniej w średnim terminie.

Jakkolwiek by było, większości inwestorom trudno przejść obojętnie wobec takiego ruchu, z jakim obecnie mamy do czynienia. Wszak niemal wszyscy żądni są zysków po tak długim okresie spadków. W takiej sytuacji powstaje jednak problem oceny tego, czy lepiej być łapaczem dołków, czy też podążającym za uciekającym pociągiem.

Jak się często zdarza, za tak silnym i szybkim trendem trudno jest nadążyć i zajmując długą pozycję w czasie jego trwania można równie ma spadającego noża w czasie bessy. Jest o to tym łatwiej, im bardziej gwałtowny jest przebieg zwyżki.

Niewątpliwie dynamika obecnego trendu jest bardzo duża i charakteryzuje się on ogromną zmiennością wahań w czasie sesji. Najbardziej dotkliwie doświadczają tego inwestujący na rynku kontraktów terminowych, gdzie w ciągu jednej sesji z łatwością można stracić połowę zainwestowanego kapitału. Na takie wahania o wiele bardziej odporni są ci, którzy już jakieś zyski zdołali osiągnąć, a więc... zręczni łapacze dołków.

Wskakujący do uciekającego pociągu, napotykając niespodziewaną i silną kontrę lub trafiając w szczyt, może już nie być zdolny do dalszej walki. Tak więc wybór między łapaniem dołków a ściganiem pociągów jest kwestią bardzo indywidualną. Można też stać z boku.

Roman Przasnyski

PARKIET

Felietony
Afera w tropikach
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Felietony
Po co lista insiderów?
Felietony
Barwy przyszłości
Felietony
Private debt dla firm rodzinnych. Warto?
Felietony
Idzie nowe?
Felietony
Klucz do nowoczesnego rynku?