Instytut, loteria i nadgodziny

Giełda i rynek kapitałowy potrzebują promocji. Nie jest to tylko nasza bolączka. Również w wielu krajach o rozwiniętych rynkach stosuje się różnorodne formy upowszechniania inwestowania czy pobudzania zainteresowania obywateli papierami wartościowymi.

Publikacja: 06.12.2001 16:58

Upowszechnienie się rynku kapitałowego i giełdy, a więc zwyczaju lokowania oszczędności w papierach wartościowych lub spekulowania nimi wśród tzw. szerokich kręgów społeczeństwa jest procesem trudnym i długotrwałym, a jego powodzenie zależne jest od wielu czynników. Dynamiczny wzrost liczby obywateli bezpośrednio lub pośrednio lokujących środki w akcje czy obligacje jest zjawiskiem stosunkowo nowym, nawet w tych krajach, w których rynki kapitałowe mają długą tradycję i są silnie rozwinięte. W Niemczech inwestycje w akcje upowszechniły się dopiero w latach osiemdziesiątych. Podobnie było w Wielkiej Brytanii, gdzie przyrost indywidualnych inwestycji w akcje wiązał się z nasileniem procesu prywatyzacji.

Najwcześniej do akcji przekonali się Amerykanie, ale to dość zrozumiałe - mieli oni na to dość dużo czasu, najbardziej rozwinięty rynek i najdłuższą, niemal nieustającą (jeśli nie liczyć kilku załamań) hossę. Tam też, jak wiadomo, dobry akwizytor może sprzedać wszystko. Zresztą większość inwestycji mieszkańców Stanów Zjednoczonych dokonywana jest poprzez wszelkiej maści pośredników, maklerów, doradców, zarządzających itp. (szacuje się, że od dwóch trzecich do trzech czwartych inwestycji Amerykanów dokonywanych jest przy współpracy z doradcami finansowymi). Poza tym, łatwo jest zachęcać do kupna czegoś, czego ceny ciągle rosną i nawet stosując najprostszą strategię typu "kup i trzymaj" można zarobić fortunę.

We wszystkich jednak niemal krajach stosowane są różnego rodzaju zabiegi, mające na celu zachęcenie do inwestowania w papiery wartościowe. I tak na przykład w Niemczech od połowy lat pięćdziesiątych działa Niemiecki Instytut na Rzecz Promocji Akcji, którego celem jest promowanie rozwoju niemieckiego rynku kapitałowego i pozytywnego stosunku do inwestycji w akcje. Co ciekawe, członkami tej organizacji są niemal wszystkie instytucje związane z rynkiem kapitałowym, w tym emitenci i banki.

Również w trakcie dyskusji o perspektywach naszego rynku kapitałowego pojawiały się propozycje stworzenia różnego rodzaju komitetów (rządowych), komisji (sejmowych) oraz funduszu, którego środki (pochodzące z prywatyzacji GPW) byłyby przeznaczone na "rozwój bazy indywidualnych inwestorów". Osobiście nie jestem zwolennikiem tego typu form promocji czegokolwiek, gdyż uważam, że są to przedsięwzięcia niefektywne, a na jakiekolwiek efekty trzeba czekać latami. Wspomniany niemiecki instytut jest tego najlepszym przykładem - trudno oszacować, ilu inwestorów zdołał przyciągnąć do rynku w ciągu prawie 50 lat swego istnienia, ale rzeczywiście bardzo konserwatywne niemieckie społeczeństwo zdołało się do akcji przekonać - szacuje się, że obecnie co dziesiąty Niemiec posiada akcje (z tego jedynie część inwestuje samodzielnie). W Szwecji akcje posiada jedna trzecia mieszkańców. Nie słyszałem, by działał tam wcześniej jakiś instytut. Słyszałem natomiast, że w połowie lat dziewięćdziesiątych w Szwecji właśnie zaczęto realizować projekt stworzenia totalizatora giełdowego, w którym typować się miało spółki, które osiągną najwyższy kurs w okresie objętym zakładami. Do projektu tego pozytywnie odniosła się tamtejsza giełda papierów wartościowych, która wcześniej (podobnie jak nasza) odżegnywała się od kojarzenia jej z hazardem. Dokonano tam prostego porównania, z którego wynikało, że indywidualni inwestorzy lokują na rynku akcji około 12 mld koron rocznie, na gry hazardowe zaś przeznaczają 26 mld koron. Założono też, że już samo śledzenie kursów akcji przyczyni się do wzrostu zainteresowania giełdą. Sądzę, że w Polsce proporcje te są jeszcze bardziej korzystne dla... totolotka. Być może więc warto by spróbować także u nas, tym bardziej że mogłoby to być źródłem finansowania funduszu rozwoju rynku kapitałowego (budował Totalizator boiska, mógłby też biura maklerskie) lub innych akcji promocyjnych, których tak nie lubię - ale w tym przypadku pełniłyby one jedynie rolę pomocniczą.Jest jeszcze inny pomysł na "poszerzanie bazy inwestorów indywidualnych" również niezbyt oryginalny, bo realizowany już na wielu rynkach - wydłużanie czasu pracy giełd, szczególnie popularne w Europie w pierwszej połowie 2000 r., ale także w Japonii i innych krajach Azji. Panująca obecnie dekoniunktura spowodowała wycofywanie się z tego typu inicjatyw, jednak patrząc z drugiej strony - czy kryzys nie powinien być właśnie bodźcem do podejmowania niestandardowych działań - jeśli oczywiście chce się go przeżyć?

Wiem, że to się wiąże z kosztami dla giełdy i biur maklerskich, wiem, że rodzi to wiele problemów (technicznych, organizacyjnych) i zagrożeń (np. niedostatecznej płynności obrotu i przypadkowości kursów), wiem, że totolotek z giełdą będzie się źle kojarzył. Załóżmy więc instytut i poczekajmy jakieś 50 lat. Tylko czy wówczas w Warszawie będzie jeszcze giełda?

Felietony
Afera w tropikach
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Felietony
Po co lista insiderów?
Felietony
Barwy przyszłości
Felietony
Private debt dla firm rodzinnych. Warto?
Felietony
Idzie nowe?
Felietony
Klucz do nowoczesnego rynku?