Przezorność, oczywiście, nie zawadzi, ale świeżo nawróceni pesymiści się mylą – ani Grecja nie wyjdzie ze strefy euro, ani ta się nie rozpadnie.
Papierowe waluty upadały dotąd tylko, gdy posługujący się nimi obywatele tracili do nich zaufanie i porzucali krajowe aktywa finansowe na rzecz dewiz i dóbr fizycznych. Zaufanie do euro jako pieniądza cały czas jest jednak niepodważalne – nawet Grecy masowo akumulują właśnie kolorowe europejskie banknoty, nie ufając temu, czy?nowy rząd aby nie dobierze się do ich kont bankowych. Aż 78 proc. z nich opowiada się za utrzymaniem wspólnej waluty. Dlaczego zatem mówi się o opuszczeniu przez Grecję strefy euro?
Wydaje się, że ewentualny powrót do waluty narodowej jest ubocznym efektem dwóch procesów. Pierwszym jest odcięcie rządu greckiego od pożyczek z UE i MFW, co jest nieuchronne, jeśli nowo wybrany parlament nie zgodzi się na wprowadzenie obiecanych 11?mld euro oszczędności. Drugim jest wspomniany proces zamieniania depozytów bankowych na gotówkę, czyli postępujący run na greckie banki. Normalnie nawet masowa zamiana lokat na banknoty nie jest dla systemu bankowego bardzo groźna. Przeżywającym oblężenie bankom pożycza bowiem bank centralny. Warunek jest tylko jeden – bank dotknięty runem musi być wypłacalny; jego zobowiązania muszą być mniejsze niż wartość aktywów. Spełnienie tego wymagania jest względnie łatwe – gdy bowiem w systemie pojawiają się banki będące bankrutami, do akcji wkracza rząd i je dokapitalizowuje, uzupełniając brakującą różnicę między zobowiązaniami a aktywami.
W tym momencie dochodzimy do sedna problemu: rządu greckiego nie stać na znacjonalizowanie swoich banków i jeśli nie dostanie na to finansowania z zewnątrz, EBC odetnie niewypłacalne instytucje finansowe od gotówki. W praktyce oznaczałoby to utratę płynności przez prawie wszystkie greckie banki, gdyż co najmniej od wymuszonego w marcu układu z wierzycielami są one niewypłacalne. Czy z tej sytuacji jest wyjście inne niż przymusowa zamiana aktywów i zobowiązań z euro na drachmy, a więc wyjście ze wspólnego obszaru walutowego?
Moim zdaniem jedyny sposób to jak najszybsze dokapitalizowanie greckich banków środkami Europejskiego Mechanizmu Stabilności Finansowej, czyli de facto nacjonalizacja ich przez Komisję Europejską (lub inne stosowne ciało unijne). Choć zawiadywanie sektorem bankowym przez ponadnarodowe ciało nie ma precedensu, w obliczu powtórnie niekorzystnego wyniku wyborów możemy być świadkami wprowadzenia w życie takiego nietypowego pomysłu. Rząd grecki, nawet skrajnie lewicowy, sprzyjałby temu rozwiązaniu ze względu na gwarancję stabilności systemu finansowego, która szłaby z nim w parze. Przywrócenie zaufania do banków i umożliwienie im kredytowania gospodarki jest przecież niezbędnym elementem jakiegokolwiek sensownego programu gospodarczego. Z kolei przywódcy UE mogliby względnie tanio (za około 50 miliardów euro) kupić zaufanie do greckich, a pośrednio także hiszpańskich i włoskich banków. Oddzielenie kwestii wspólnej waluty od problemów finansów publicznych leży więc w interesie wszystkich. To powinno wystarczyć, by zawrzeć rozsądny kompromis.