Ależ dużo się dzieje w relacjach między Europą i USA! I bynajmniej nie chodzi tu tylko o coraz bardziej burzliwe stosunki polityczne, z których wynikają zarówno zagrożenia (niejasne losy Ukrainy), jak i nadzieje na większe uniezależnienie się Starego Kontynentu. Chodzi tu również o relacje między koniunkturą na giełdach po obu stronach Atlantyku. Podczas gdy w listopadzie–grudniu pokazane na wykresach w dalszej części artykułu wskaźniki przechyliły się – w niektórych przypadkach ekstremalnie – na korzyść amerykańskich akcji, od tego czasu trwa dynamiczny ruch w drugą stronę. Powyborcza euforia w USA ustąpiła miejsca rotacji kapitałów na Stary Kontynent. Mimo tego dynamicznego ruchu wydaje się, że skala wcześniejszej przewagi Wall Street była tak duża (i pod niektórymi względami niekoniecznie uzasadniona, o czym w dalszej części), że nadal istnieje potencjał dla europejskich rynków.
Prognozy ekonomistów spóźnione względem rynków?
Jeśli popatrzeć na przedstawione na wykresie „konsensusowe” prognozy ekonomistów, to trudno dopatrzyć się na razie jakiegokolwiek zawężania silnych rozbieżności między Europą i USA. Tymczasem pojawiają się sygnały mogące zapowiadać z jednej strony rewizje w dół szacunków wzrostu PKB w USA, a z drugiej, szanse na rewizje w górę w strefie euro (perspektywa odblokowania środków na wydatki zbrojeniowe). Szerokim echem odbiło się załamanie odczytów znanego modelu GDPNow oddziału Fedu w Atlancie, który w ostatnich tygodniach zaczął sygnalizować… spadek amerykańskiego PKB w I kwartale. Po przetłumaczeniu na ujęcie „rok do roku” szacuje on wzrost na skromne 1,4 proc. Zakładając nawet, że model przereagował ostatnie osłabienie różnych danych makro, to i tak jednak wydaje się, że prognozy ekonomistów na ten rok mogą okazać się zbyt wygórowane. Być może proces rewizji właśnie się rozpoczyna, o czym świadczy pierwsze od sierpnia ub.r. drgnięcie średnich prognoz dla USA w dół.