Polimetaliczne skały – znane jako guzki – o rozmiarach od kamyków po piłki do krykieta, zawierają mieszankę materiałów powszechnie stosowanych w produkcji akumulatorów, w tym siarczanu niklu, siarczanu kobaltu, miedzi i manganu. Znajduje się na obszarze zwanym równiną otchłani, obszar ten zajmuje 70 procent dna oceanu i jest największym siedliskiem na ziemi, według amerykańskiej Narodowej Administracji Oceanicznej i Atmosferycznej.
Automotive News zacytował raport z 2020 r. opublikowany w czasopiśmie Nature Science (powołując się na dane US Geological Survey), w którym szacuje się, że na 4,4 miliona kilometrów kwadratowych powierzchni oceanu, znanej jako strefa Clarion-Clipperton, znajdują się 274 miliony ton rezerw niklu – w porównaniu z szacowanymi lądami rezerwy 95 mln ton.
Jeszcze bardziej znaczące są podmorskie rezerwy kobaltu – prawie 500 procent więcej niż te znajdujące się na lądzie.
Przeciwnicy, tacy jak Greenpeace i World Wildlife Fund (WWF), twierdzą, że operacje wydobywcze zniszczą siedliska dna oceanicznego. Badanie opublikowane w czasopiśmie Science twierdzi, że hałas powodowany przez tego typu operacje wydobywcze może negatywnie wpływać na życie morskie w promieniu 500 km, donosi The Verge.
– Biorąc pod uwagę zagrożenia, na jakie stoimy w związku ze zmianami klimatu, utratą bioróżnorodności oraz zakłóceniami gospodarczymi i społecznymi, nie powinniśmy postępować tak, jakbyśmy byli lemingami na skraju urwiska, gotowi do uruchomienia kolejnego niszczycielskiego przemysłu w już napiętych oceanach – podstawa życie na ziemi – napisał w oświadczeniu Arlo Hemphill z Greenpeace.
Kanadyjska firma Impossible Metals twierdzi, że Greenpeace może mieć dobre intencje, ale organizacja jest w błędzie i tłumaczy, że jej proces jest bardziej zbliżony do zbiorów niż tradycyjnych niszczycielskich technik wydobywczych.