Można zaryzykować tezę, że mocny ruch w górę byłby w obecnych warunkach złym znakiem na przyszłość. Znów mielibyśmy do czynienia ze wzrostem znacznie wyprzedzającym pojawienie się pozytywnych zjawisk w gospodarce i na poziomie przedsiębiorstw. Inwestorzy ryzykowaliby więc kupno akcji, nie mając pewności, czy optymistyczny scenariusz, zakładający ożywienie w drugiej połowie tego roku, ziści się. A przecież kilka razy w ostatnich kilkunastu miesiącach poważnie się rozczarowali, co zawsze sprowadzało na parkiety pokaźne zniżki.
Ten scenariusz zakłada więc kontynuację silnych zwyżek, ale też dość szybkie wyczerpanie się ich potencjału. S&P 500 doszedłby wtedy w okolice 800 pkt, a WIG zbliżyłby się do 30 tys. pkt. Bardzo by to jednak przypominało przebieg wszystkich dotychczasowych korekt bessy, które zaczynają się z dużym animuszem, by potem z każdym dniem tracić siłę. Najwięcej w ich czasie mogą zarobić jedynie ci, którzy „złapią” dołek.
Alternatywny scenariusz – mniej optymistyczny na krótką metę, ale bardziej pozytywny w dłuższym czasie – polega na zatrzymaniu zwyżki, z jaką mieliśmy do czynienia w ostatnich dniach. Byłoby to wyrazem nieufności inwestorów do możliwości wyraźnej poprawy notowań akcji. Odzwierciedlałoby też walkę pomiędzy uczuciami towarzyszącymi wciąż słabym w większości wiadomościom o sytuacji gospodarek i spółek a nadziejami na lepszą przyszłość.
W tym wariancie dla S&P 500 barierą nie do przejścia byłby ubiegłoroczny dołek przy 750 pkt. WIG nie zdołałby się rozprawić z 24,5–25 tys. pkt. Na rynki wróciłby pesymizm, być może taki, przy którym akcje tracą nawet wówczas, gdy pojawiają się korzystniejsze wiadomości z gospodarki. To tworzyłoby solidną bazę do trwałego wzrostu. Takiego, który mógłby się „żywić” nie tylko bieżącymi wiadomościami, ale również nadmiernym pesymizmem, wykazywanym podczas poprzedzającej go fali zniżkowej.
[srodtytul]Banki w centrum uwagi[/srodtytul]