Czy rozpoczęła się ekonomiczna deglobalizacja?

Obserwacja obecnych zjawisk i tendencji ekonomicznych nieodparcie nasuwa skojarzenia z tytułem znanej piosenki Czesława Niemena „Dziwny jest ten świat”

Publikacja: 13.11.2010 09:15

Czy rozpoczęła się ekonomiczna deglobalizacja?

Foto: GG Parkiet

Doświadczenia ostatnich dwudziestu czy trzydziestu lat nie wystarczają, aby znaleźć warunki choćby nieco zbliżone do tych, z jakimi mamy do czynienia dziś. Lektura opisów sytuacji gospodarczej z przeszłości również niezbyt pomaga w znalezieniu odnośnika do obecnych skomplikowanych procesów.

Gospodarki w różnych częściach świata bardzo się zróżnicowały w ostatnich dwóch–trzech latach. Już wcześniej wykazywały wiele odmienności, niemniej podobieństw widać było znacznie więcej. A teraz w tej samej grupie państw rozwiniętych znajdziemy zarówno bardzo dynamicznie rosnące w siłę ekonomiczną Niemcy i Szwecję, słabnące USA i Japonię, dźwigające się z recesji Wielką Brytanię i Francję, broniące się przed powrotem recesji Hiszpanię oraz Portugalię, jak i pogrążoną w niej Grecję.

Zróżnicowanie w gronie krajów rynków wschodzących zaskakuje już nieco mniej, ponieważ zazwyczaj rozbieżności w tempie wzrostu gospodarczego w tej grupie były znacznie większe niż wśród krajów rozwiniętych. Jednak nawet w stosunkowo homogenicznym regionie postkomunistycznej Europy Środkowo-Wschodniej występują olbrzymie różnice. Mamy tu liderów w postaci Słowacji i Polski, ale i maruderów zagrożonych wręcz niewypłacalnością (zgodnie z notowaniami CDS, instrumentów chroniących od ryzyka bankructwa dłużnika – red.), jak Ukraina i Rumunia.

Nie mniejsze różnice znajdziemy w poziomie zadłużenia publicznego. Japonia osiągnęła już astronomiczną relację niemal 220 proc. PKB. Włochom i Grekom „udało się” przebić 120 proc. PKB. Przy tak gigantycznym zadłużeniu poziom około 90 proc. w USA czy 70–80 proc. w wielu krajach Europy Zachodniej wydaje się relatywnie niski. Ale duża część krajów emerging markets utrzymuje ten wskaźnik poniżej 40 proc., a np. kraje nadbałtyckie ograniczyły zadłużenie publiczne do zaledwie kilkunastu procent produktu krajowego. Na tym tle Polska wygląda na mocnego średniaka, chociaż minister finansów zaciekle walczy o nieprzekroczenie konstytucyjnego progu 55 proc. PKB.

Równie ciekawą różnorodność fazy cyklu ekonomicznego mamy na rynku pracy. Amerykanom doskwiera dramatycznie wysokie – jak na tamtejsze warunki – bezrobocie, sięgające niemal wartości dwucyfrowych. W krajach Półwyspu Iberyjskiego bez pracy pozostaje co piąta osoba, a w tym samym czasie Niemcy cieszą się, że u nich liczba bezrobotnych utrzymuje się znacznie poniżej 3 mln ludzi, a stopa bezrobocia spadła do wartości najniższych od 20 lat.

Tych rozbieżności dotyczących najróżniejszych parametrów ekonomicznych między krajami czy regionami naszego globu jest znacznie więcej. Przedstawiają obraz świata tak zróżnicowanego gospodarczo, jakiego nie było od powstania pojęcia globalizacji. Stało się więc coś szalenie ważnego, ale i zaskakującego. Zrastanie się naszej cywilizacji w jedną wielką globalną wioskę – w ujęciu ekonomicznym – zostało zatrzymane.

A może nawet ten trend się odwrócił? Poprzesuwały nam się cykle koniunkturalne w różnych strefach gospodarczych, ale także w różnych krajach, nawet sąsiadujących ze sobą. Nie ma już zbieżności cykli między światem rozwiniętym a rozwijającym się. Ten proces, powszechnie nazywany angielskim terminem decoupling, rozpoczął się już ponad dekadę temu, a teraz przybrał niemal pełną formę. Ale również w gronie krajów rozwiniętych rozbieżności narastają. Czyżbyśmy więc mieli do czynienia z początkiem procesu gospodarczej deglobalizacji? I to mimo zacierania się różnic kulturowych, wzrostu wymiany intelektualnej, towarowej, usługowej itd.?

Rozbieżności w sytuacji ekonomicznej wywołują zróżnicowane reakcje władz poszczególnych krajów na bieżące problemy. Bo i problemy te bywają bardzo odmienne. O ile większość (chociaż nie wszystkie) krajów bogatej Północy próbuje dźwigać się po poważnym kryzysie i przyspieszać swój rozwój, o tyle Chiny, Indie czy Brazylia zastanawiają się, jak nie przegrzać swej gospodarki. W niektórych krajach wciąż dyskutuje się o kolejnych stymulatorach wzrostu, a w innych o hamulcach bezpieczeństwa przy zbyt szybkim rozwoju. W USA, w strefie euro, Wielkiej Brytanii, Japonii utrzymują się historycznie najniższe stopy procentowe i nie widać w bliższej perspektywie zagrożenia ich poważnym wzrostem, a w Australii i wielu krajach emerging markets cykl podwyżek stóp trwa w najlepsze, a nawet w niektórych wypadkach zmierza ku końcowi.

Walka z lawinowo rosnącym zadłużeniem publicznym przebiega w różnych państwach również w odmienny sposób. Amerykanie uważają, że problem rozwiąże się sam po wejściu gospodarki w fazę wieloletniego stabilnego rozwoju, ponieważ wpływy budżetowe wystarczą na obsługę i częściową spłatę obecnie zaciąganych długów. Wyjściem awaryjnym (albo wspomagającym podstawowy wariant) będzie dynamiczny wzrost inflacji, który zmniejszy realne obciążenie długiem. Zupełnie inne rozwiązanie preferują Niemcy i Brytyjczycy. Decydują się na poważne cięcia wydatków publicznych zamiast dodatkowego zwiększania długu publicznego w celu stymulacji gospodarki. Trudno w tej sytuacji dziwić się, że pojawiły się poważne rozbieżności w koncepcjach międzynarodowej koordynacji działań stabilizacyjnych w odniesieniu do systemów finansowych i współpracy gospodarczej.

W ostatnich miesiącach mamy do czynienia ze znacznie bardziej dotkliwymi skutkami gospodarczego zróżnicowania. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest wojna walutowa, polegająca na uporczywej walce niektórych krajów z aprecjacją ich waluty – w celu wspomagania własnego eksportu i ograniczania importu. Inna odmiana tych „działań wojennych” – stosowana przez USA – to zasilanie systemu finansowego olbrzymią ilością własnej waluty, przy jednoczesnym utrzymywaniu skrajnie niskiej stopy procentowej. Prowadzi to do naturalnego osłabienia dolara.

Wprawdzie Amerykanie tłumaczą się, że deprecjacja ich waluty to efekt uboczny kolejnych działań stymulacyjnych w gospodarce, ale dyplomatycznie przemilczają, że dzięki temu efektowi ograniczają coraz droższy import na własny olbrzymi rynek wewnętrzny, a wspierają swój eksport. A właśnie o to chodzi w ich działaniach stymulacyjnych – o jak największy popyt wewnętrzny na ich towary i usługi. W takiej sytuacji wiele krajów, których gospodarki w znaczniej mierze zależą od eksportu (w tym do USA), broni się przed szybkim spadkiem konkurencyjności swych towarów z powodu umocnienia ich waluty względem dolara, będącego przecież jednostką rozliczeniową dla międzynarodowego handlu.

Zadziwiające, że jakoś nikt nie widzi w obecnej wojnie walutowej oznak protekcjonizmu lub przynajmniej jego zwiastuna. Tego paskudnego zjawiska, występującego zazwyczaj w okresach recesji lub spowolnienia gospodarczego, którego tak bano się podczas kulminacji kryzysu na rynkach finansowych. Teraz jakoś o tym zapomniano, uważając, iż około 400 przypadków protekcjonizmu w czystej formie w ciągu ostatnich trzech lat, to drobiazg niezasługujący na uwagę. Czyż obecna wojna walutowa nie jest objawem protekcjonizmu w międzynarodowym handlu? Czy kroki podjęte przez niektóre ważne gospodarczo kraje, zapobiegające napływowi kapitału zagranicznego (aby powstrzymać aprecjację własnej waluty), nie są zwiastunem przyszłego trendu – coraz ściślejszego administracyjnego regulowania przepływów kapitałowych?

Można przypuszczać, że w razie potrzeby gospodarczej lub politycznej coraz częściej używać się będzie narzędzi administracyjnych do sterowania procesami gospodarczymi. Przykład Rosji wstrzymującej okresowo eksport zbóż czy Chin ograniczających wywóz metali ziem rzadkich – nie będą odosobnione. Mechanizm działający dotychczas (przez ostatnie dwie dekady) polegający na taniej produkcji i eksportowaniu towarów z biednego Południa na bogatą, zadłużającą się Północ, przestaje być atrakcyjny dla wielu uczestników tej wymiany.

Kraje rozwinięte zdają sobie sprawę, że by utrzymać obecny poziom życia, muszą wspierać wytwarzanie dóbr i usług u siebie. Ale jednocześnie dbać o odpowiednio szybki wzrost efektywności pracy. W przeciwnym razie rosnące bezrobocie rozsadzi polityczny porządek w sytych krajach bogatej Północy. A biedniejsze kraje rozwijające się zauważyły, że eksport ich produktów do krajów rozwiniętych jest coraz mniej opłacalny (ze względu na aprecjację ich własnych walut) i bardziej ryzykowny (przez niepewność koniunktury gospodarczej w kraju importera).

W związku z tym ożywiają kontakty gospodarcze we własnym gronie, a przede wszystkim kładą nacisk na rozwój konsumpcji u siebie. Znamienny przykład stanowią tu dwie wchodzące azjatyckie potęgi gospodarcze – Indie i Chiny. Indie, z kilkusetmilionową klasą średnią i bardzo młodym społeczeństwem, w dużym stopniu uniezależniły się od trendów gospodarczych w innych krajach. Natomiast Chiny w projekcie kolejnego planu pięcioletniego na lata 2011–2015 kładą główny nacisk na rozwój wewnętrzny – zwłaszcza wzrost konsumpcji.

Opisane procesy nie sprzyjają wzrostowi handlu międzynarodowego. Utrudniają również współpracę w tworzeniu nowego globalnego ładu gospodarczego i finansowego. To stanowi istotne zagrożenie w razie nadzwyczajnych negatywnych wydarzeń wpływających na gospodarki wielu krajów. Trudno będzie w takiej sytuacji dojść do porozumienia.

Stary układ sił ekonomicznych już nie obowiązuje, a nowy jeszcze się nie uformował. Światowi mocarze – obecni i potencjalni – walczą o jak największy wpływ na sytuację międzynarodową. Aby go osiągnąć, prawdopodobnie będą znacznie bardziej niż do tej pory skupiać się na swoich uwarunkowaniach wewnętrznych niż potrzebach partnerów. Wygląda więc na to, że czeka nas przynajmniej przejściowy odwrót od globalnego postrzegania gospodarki, od kooperacji, od poszukiwania wspólnych korzyści. Obecnie interesy poszczególnych krajów są – w bliższym horyzoncie – tak rozbieżne, że trudno oczekiwać skutecznych negocjacji i kompromisów.

Świat gospodarki przechodzi obecnie poważną transformację. Z racji optymistycznego nastawienia uważam, że po ukształtowaniu się nowego ładu gospodarczego znów zatriumfuje idea globalizacji, zasada swobody gospodarczej – również w stosunkach międzynarodowych. A to ponownie da silny impuls rozwojowi gospodarczemu, tak jak w latach 90. XX wieku.

Jednak do tego czasu czeka nas zapewne jeszcze niejedna nieprzyjemna niespodzianka. I wytężona praca. Dotyczy to zarówno społeczeństw krajów rozwiniętych, jak i wschodzących gospodarek, w tym naszego kraju. Polsce udało się dobrze wykorzystać okres przekształceń ustrojowych w ciągu ostatniego dwudziestolecia. Obyśmy nie przegapili zachodzącej obecnie globalnej transformacji ekonomicznej!

Analizy rynkowe
Gotówka dla akcjonariuszy. Firmy coraz częściej stawiają na skupy akcji
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Analizy rynkowe
Dlaczego amerykańskie obligacje rządowe zaczęły być ostro wyprzedawane?
Analizy rynkowe
Na amerykańskie obligacje działają dwie przeciwstawne siły, ale stopy procentowe będą spadać
Analizy rynkowe
Krajobraz po zasłużonej korekcie na Wall Street w I kwartale
Analizy rynkowe
Techniczna spółka dnia. Pod PKO BP zaczyna kruszyć się podłoga
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Cła i wojna psują nastroje