Ogląda pan kryzys w strefie euro okiem bezstronnego obserwatora. Najwyższa pora, aby europejscy liderzy przyznali przed samymi sobą, że budowa unii walutowej była błędem?
Z ekonomicznego punktu widzenia unia walutowa była błędem. Nie przyniosła Europie niemal żadnych korzyści ponad te, które były wynikiem utworzenia UE. Szacunkowo około 90 proc. korzyści z integracji Europa zawdzięcza UE, a co najwyżej 10 proc. wspólnej walucie. Ale to właściwie nie powinno nikogo dziwić, bo unia walutowa od początku była projektem politycznym, a nie ekonomicznym. Stały za nią imperialne ambicje ojców założycieli. Z drugiej strony, w historii nie było chyba żadnej unii walutowej, której sukces był przesądzony w chwili jej tworzenia. Nie było tak nawet w przypadku USA. Także strefy euro też nie można spisywać na straty.
Dziś wydaje się to oczywiste, ale z tego, co pan mówi, wynika, że od początku było wiadomo, że unia walutowa nie jest ekonomicznie uzasadniona.
Dziś się o tym często zapomina, ale już w latach 90. większość amerykańskich ekonomistów była zdania, że strefa euro jest wątpliwym projektem. Już wtedy było widać, że mobilność siły roboczej w Europie jest zbyt mała, aby unia walutowa mogła dobrze działać. Zastrzeżenia budził też fakt, że nie miała jej towarzyszyć unia bankowa ani unia fiskalna. Teoria dość wyraźnie pokazywała – co widzieli nawet niektórzy ojcowie założyciele – że to się nie może udać. W tym świetle zaskoczeniem może być to, że strefa euro przetrwała aż dekadę bez większych problemów.
W świetle teorii Roberta Mundella, która mimo to legła u podstaw strefy euro, kraje eurolandu nie tworzyły optymalnego obszaru walutowego. A dziś sam Mundell upiera się, że jest to udany projekt. Jak to rozumieć?