Niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble wysunął niedawno pomysł „czasowego" usunięcia Grecji ze strefy euro. Secesja małego kraju, takiego jak Grecja, nie rozwiązałaby jednak żadnego strukturalnego problemu trapiącego euroland. Część ekonomistów wskazuje więc, że o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby wyjście Niemiec ze strefy euro. Brzmi absurdalnie? Statystyki wyraźnie jednak pokazują, że Niemcy stanowią dużo większe zagrożenie dla gospodarczej stabilności strefy euro niż Grecja. Niemiecka nadwyżka na rachunku obrotów bieżących sięgnęła w 2014 r. 215 mld euro, czyli rekordowych 7,9 proc. PKB. W tym roku ma przekroczyć 8 proc. PKB. Przez pięć poprzednich lat z rzędu przekraczała 6 proc. PKB, co Międzynarodowy Fundusz Walutowy wskazuje jako wartość zagrażającą stabilności eurolandu. Tak olbrzymia nadwyżka wewnątrz unii walutowej utrudnia ożywienie gospodarcze wśród słabszych członków strefy euro, takich jak Włochy czy Portugalia. Zgodnie z unijnym prawem Komisja Europejska powinna już po trzech latach wszcząć przeciwko Niemcom procedurę nadmiernej nadwyżki, zamiast tego w zeszłym roku udzieliła Berlinowi nic nieznaczącego ostrzeżenia. – Niemcy powinny zostać ukarane finansowo. Ich nadwyżka powinna zostać potraktowana tak, jak wcześniej deficyt w państwach południa strefy euro, jako podobne zagrożenie dla stabilności. Niepokoić może to, że na tym etapie cyklu gospodarczego nadwyżka powinna spadać – twierdzi Simon Tilford, analityk z Centre for European Reform.
Chory człowiek Europy
Jedną z przyczyn utrzymywania przez Niemcy takiej nierównowagi wewnątrz strefy euro jest to, że w samych Niemczech konsumpcja oraz inwestycje były w ostatnich latach wyraźnie dyskryminowane w wyniku polityki rządu obsesyjnie dążącej do zbilansowania budżetu za wszelką cenę. Stopa inwestycji w Niemczech spadła z 23 proc. PKB osiąganych w połowie lat 90. do obecnych 17 proc. Niemiecki Instytut Badań Gospodarczych (DIW) alarmuje, że władze federalne i lokalne w ostatnich latach wydawały co roku na infrastrukturę o 4 mld euro mniej, niż było potrzeba na jej utrzymanie, co przynosi już szkody prywatnemu biznesowi. Według Marcela Fratzschera, prezesa DIW, autora książki „Niemiecka iluzja", niemieckiemu przemysłowi udało się prosperować w czasie kryzysu głównie dzięki temu, że płace realne spadły do poziomów z lat 90. Co prawda stopa bezrobocia w Niemczech wynosi zaledwie 4,7 proc., ale ponad 7 mln Niemców pracuje na „śmieciówkach", zarabiając miesięcznie do 450 euro. Rosną przez to różnice majątkowe, a coraz większa część narodu nie korzysta z „cudu gospodarczego". Jednocześnie popyt konsumencki w Niemczech jest wciąż zbyt mały, by pociągnąć w górę gospodarkę strefy euro.
– Oni robią wszystko, by ożywienie gospodarcze nie ruszyło, więc nie powinni się dziwić, że ono nie rusza. To fundamentalizm zbilansowanego budżetu, który staje się religią – uważa Paul De Grauwe, ekonomista z London School of Economics.
Ashoka Mody, ekonomista z Princeton, były wicedyrektor departamentu europejskiego MFW, wskazuje, że rozwiązaniem problemu nierównowagi budowanej przez Niemcy może być wyjście RFN ze strefy euro. Z jednej strony doprowadziłoby to do poważnego osłabienia wspólnej waluty, na czym skorzystałyby kraje południa eurolandu, z drugiej byłoby dobre dla samych Niemców. – Za niemieckie marki można by było kupić więcej towarów i usług w Europie i na świecie niż dzisiaj za euro. Niemcy w jednej chwili staliby się bogatsi – wskazuje Mody.
Takie głosy nie są niczym nowym. Od początku kryzysu pojawiają się wśród ekonomistów opinie, że wyjście Niemiec ze strefy euro byłoby dobre zarówno dla niemieckiej gospodarki, jak i dla stabilności unii walutowej. – Nowa marka niemiecka szybko i bardzo by się umocniła. By walczyć z deflacją, rząd RFN musiałby zwiększyć wydatki budżetowe i obniżyć podatki. Poczułyby to niemieckie gospodarstwa domowe – mówił „Parkietowi" w 2010 r. Christopher Smallwood, analityk Capital Economics, autor pierwszego głośnego raportu wskazującego na możliwe pozytywne skutki rozpadu europejskiej unii walutowej.