Piłka nożna po amerykańsku

Biznes i sport › Polscy piłkarze wyjeżdżają grać za oceanem. Amerykańskie kluby oferują im znacznie lepsze pieniądze niż polska Ekstraklasa.

Aktualizacja: 19.01.2020 10:23 Publikacja: 19.01.2020 09:59

24-letni Jarosław Niezgoda z warszawskiej Legii, który z 14 bramkami przewodzi w tym sezonie w tabel

24-letni Jarosław Niezgoda z warszawskiej Legii, który z 14 bramkami przewodzi w tym sezonie w tabeli najlepszych strzelców Ekstraklasy, ma zostać kolejnym Polakiem w Major League Soccer. Na jego transferze do Portland Timbers stołeczny klub ma zarobić około 5 mln dolarów.

Foto: EAST NEWS

Za ocean wybierają się kolejni polscy piłkarze. Od kilku miesięcy gra tam Przemysław Frankowski, niedawno na przeprowadzkę zdecydował się Adam Buksa, a ostatnio Jarosław Niezgoda – podstawowy napastnik walczącej o mistrzostwo Polski Legii Warszawa, najbogatszego polskiego klubu.

Stany Zjednoczone przestały być wyłącznie krajem baseballu, koszykówki czy futbolu amerykańskiego. To coraz bardziej ziemia obiecana dla futbolu europejskiego, dla niepoznaki nazywanego za oceanem soccerem. Ten, kto myśli, że piłka nożna ciągle jest tam traktowana z przymrużeniem oka, może się bardzo mocno zdziwić. To już potężny biznes, który kusi coraz lepszych piłkarzy. Oczywiście Major League Soccer (MLS) to ciągle ubogi krewny NBA czy futbolowej NFL, ale coraz odważniej zdobywa dla siebie kawałek finansowego tortu. Kiedyś jeździło się do USA na piłkarską emeryturę, dzisiaj na przenosiny decydują się zawodnicy w sile wieku, którzy jeszcze wiele lat kariery mają przed sobą.

Czemu tak robią? Oczywiście ważny jest poziom sportowy, komfort życia w USA, ale też stabilność ligi, wypłacalność klubów i coraz wyższe kontrakty. Zasada jest prosta i taka sama we wszystkich amerykańskich ligach zawodowych, od baseballu przez hokej, koszykówkę, futbol amerykański aż po soccer. Biznes musi przynosić właścicielom zyski. Nie może być tak, jak często jest w Europie, że w imię historii czy ambicji żyje się na kredyt, a zarabianie to tylko miły dodatek do sportowych sukcesów.

W Polsce też tak się zdarza. Bogusław Leśnodorski, który pomagał rok temu w ratowaniu Wisły Kraków, stwierdził, że na klubie „nie da się nie zarabiać". Amerykanie takich wątpliwości nie mają – na soccerze można i trzeba zarabiać.

Jak to możliwe? Trzeba przyznać, że model biznesowy, jaki przyjęli, w Europie, nie istnieje (przynajmniej na razie). W MLS wszystkie kluby są własnością ligi, która jest po prostu jednym wielkim przedsiębiorstwem. Brzmi nietypowo, zwłaszcza że równolegle można przeczytać o właścicielach, którzy są równocześnie udziałowcami ligi. Wszystko się zgadza – to po prostu operatorzy, którzy są bardziej partnerami w interesach niż rywalami. Jeśli sukces odnosi jeden z nich, to odnoszą go wszyscy, bo wszyscy na tym zarabiają. Każdy nowy operator drużyny, przejmując prawa do zarządzania, płaci określone wpisowe i staje się jednym z partnerów zarządzających.

I wcale nie kusi go, żeby podgryzać innych. Jeśli jakiś klub sprzeda korzystnie zawodnika, podpisze nową umowę ze sponsorem stadionu, pozyska reklamę na koszulkach albo po prostu sprzeda więcej biletów, to określoną część pieniędzy zachowuje dla siebie, a reszta trafia na konto ligi i jest redystrybuowana.

Minimalna pensja i milionowe kontrakty

Z tych pieniędzy płaci się za przeloty, hotele, wynagrodzenia dla sędziów czy pensje zawodników, z wyjątkiem kontraktów dla tzw. Designated Players, czyli specjalnych gwiazd, które mają podnieść atrakcyjność rozgrywek. Zdecydowana większość piłkarzy musi się mieścić w limicie wynagrodzeń, tzw. salary cap. Na razie nie jest on wysoki jak na warunki piłki nożnej, bo w 2019 r. wynosił 4,24 mln dolarów, co przy 20-osobowej kadrze drużyny pozwalałoby na kontrakty w wysokości 212 tys. dolarów rocznie.

Nie wszyscy zarabiają tyle samo. W zakończonym niedawno sezonie minimalny gwarantowany zarobek dla doświadczonych piłkarzy wynosił 70,5 tys. dolarów za sezon. Drużyny mogą też skorzystać z przepisu o Designated Players. Czasami tę zasadę nazywa się prawem Beckhama, bo angielski gwiazdor był pierwszym, który skorzystał z takiego wyjątku. Na podobnej zasadzie grał w MLS Zlatan Ibrahimović, dla którego nie był to wcale koniec kariery, bo prosto zza oceanu trafił do AC Milan. Obaj zarabiali po kilka milionów dolarów rocznie, ale przynosili rozgrywkom splendor i wielkie zainteresowanie mediów z całego świata, a o to przecież chodzi.

Jest też inny wyjątek – kluby mogą skorzystać z puli tzw. Targeted Allocation Money na piłkarzy, którzy natychmiast podniosą poziom gry drużyny, a koszty ich zatrudnienia i pensji przekraczają limity z salary cap. Wszystko jest ściśle określone, opisane i przestrzegane do ostatniego przecinka. Kontrakty są własnością ligi, a prawa piłkarzy są zawarte w Collective Bargaining Agreement (można to przetłumaczyć jako układ zbiorowy pracy), negocjowanym co kilka lat.

Poprzedni CBA, z 2015 r., właśnie wygasł i cały czas trwają twarde rozmowy między ligą a związkiem zawodowym piłkarzy. Trzeba mieć naprawdę mocne nerwy, bo nikt nie chce za szybko ustąpić, ale obie strony wiedzą też, że lepiej się dogadać. Poprzednie umowy negocjowano niemal do ostatniej chwili.

Ekspansja jest nieunikniona

Dwa lata po zawarciu poprzedniego układu zbiorowego liga przedłużyła partnerstwo z Adidasem, który dostarcza stroje dla wszystkich drużyn, klubów satelickich oraz drużyn z akademii. Według „Forbesa" za sześcioletni kontrakt producent sprzętu sportowego zapłaci 700 mln dolarów, a to gigantyczny skok w porównaniu z poprzednią umową, wartą 200 mln dolarów.

Można się również spodziewać, że rekordowe zyski przyniesie nowy kontrakt telewizyjny. Już teraz trzy stacje – ESPN, Fox News oraz Univision (hiszpańskojęzyczna) – płacą rocznie 90 mln dolarów za prawa do pokazywania spotkań MLS. Sprzedażą tych praw zarządza Soccer United Marketing, czyli sprzedażowe ramię ligi. Soccer United Marketing ma też prawa do wielu innych wydarzeń piłkarskich w USA, jest np. partnerem federacji CONCACAF (Ameryka Północna, Środkowa i Karaiby) oraz CONMEBOL (Ameryka Południowa). Wystarczy również, że w telewizji pokazany zostanie jakiś mecz piłkarski, i liga dostaje część pieniędzy, a skoro modne stały się ostatnio tournée europejskich drużyn po Stanach Zjednoczonych, to i okazji do zarobku jest sporo.

Czy pieniędzy w MLS może być więcej? Od 2020 r. kluby będą mogły sprzedawać powierzchnię reklamową na koszulkach firmom z branży bukmacherskiej oraz produkujących napoje alkoholowe, z zastrzeżeniem, że dziecięce repliki nie będą mogły mieć takich symboli.

Mówi się też o połączeniu w przyszłości MLS z meksykańską Liga MX. Od 2017 r. obowiązuje strategiczne partnerstwo między obiema organizacjami (rozgrywany jest m.in. mecz o Puchar Mistrzów). Na razie powiększać się będzie sama MLS – w 2022 r. ma być już 30 drużyn (dojdą m.in. zespoły z Miami czy Sacramento, czyli na bardzo atrakcyjnych rynkach).

Cztery lata później klimat dla futbolu w Ameryce Północnej będzie jeszcze lepszy. W 2026 r. piłkarskie mistrzostwa świata zorganizują wspólnie Kanada, USA i Meksyk. Jeszcze większa ekspansja soccera wydaje się nieunikniona.

Parkiet PLUS
Zyski spółek z S&P 500 rosną, ale nie tak szybko jak ten indeks
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Parkiet PLUS
Tajemniczy inwestor, czyli jak spółki z GPW traktują drobnych graczy
Parkiet PLUS
Napływ imigrantów pozwolił na odwrócenie reformy podnoszącej wiek emerytalny
Parkiet PLUS
Ile dotychczas zyskali frankowicze
Materiał Promocyjny
Samodzielne prowadzenie księgowości z Małą Księgowością
Parkiet PLUS
Wstrząs polityczny w Tokio, który jakoś nie wystraszył inwestorów
Parkiet PLUS
Coraz więcej czynników przemawia przeciw złotemu