Drużyny walczyły na opustoszałym Wembley w finale turnieju barażowego. Mecz czwartej oraz trzeciej drużyny The Championship – to druga klasa rozgrywkowa w Anglii – nie jest wydarzeniem, którego pierwszy gwizdek powinien wstrząsnąć piłkarskim światem, ale stawką rywalizacji były pieniądze, o których większość drużyn z czołowych europejskich lig może tylko pomarzyć.
Fulham i Brentford nigdy nie należały do gigantów brytyjskiej piłki. Pierwszy przeżył w najwyższej klasie rozgrywkowej 27 sezonów, ale klubowa gablota z trofeami jest prawie pusta, bo do dziś największe sukcesy londyńczyków to przegrane finały Pucharu Anglii (1975) i Ligi Europy (2010). Drugi, choć istnieje od 130 lat, ostatni raz w krajowej elicie grał tuż po wojnie, w sezonie 1946/1947.
Stawka meczu była potężna, bo awans do Premier League jest jak bilet wstępu do wehikułu, który zabiera kluby do zupełnie innej finansowej rzeczywistości. Każdy uczestnik rozgrywek angielskiej ekstraklasy już na starcie dostaje 94 mln funtów, które są punktem wyjścia do kolejnych zysków.
Prosta matematyka
Kluby dostają zarówno premie za miejsce w lidze na koniec sezonu, jak i wypłaty za obecność w transmisjach telewizyjnych. Drużyny, które czeka spadek do The Championship, mogą liczyć ponadto na spadochron, czyli 42 mln funtów w pierwszym oraz 34 mln funtów w drugim sezonie po relegacji. Wszystko po to, aby rzeczywistość po wyproszeniu z finansowego raju nie popchnęła klubu na skraj upadku.
Prosta matematyka sumująca ewentualne „spadochronowe" – jeśli beniaminek po roku spadnie – i premię na start oznacza, że awans do Premier League, nawet tylko na rok, to dla każdej drużyny minimum 170 mln funtów przez trzy lata, choć przychody mogą być zdecydowanie wyższe, bo średnio dwóch na trzech beniaminków zostaje w krajowej elicie przez przynajmniej dwa sezony, co zyski w najgorszym przypadku podwaja.