W ostatnich dwóch tygodniach świat żyje nadzieją na wątpliwej jakości pokój w Ukrainie, który wydaje się będzie de facto usankcjonowaniem zwycięstwa Rosji. Droga do pokoju pozostaje daleka, ale giełda lubi taką przyszłość dyskontować. Dla GPW jakakolwiek forma pokoju oznacza deeskalację regionalnego ryzyka i napływ kapitału do wciąż tanich spółek, szczególnie w WIG20. Po części to już obserwujemy, stąd też i bardzo wyraźna przewaga wzrostu WIG nad DAX czy S&P 500 w tym roku. Ja jednak skupiłbym się bardziej na lokalnym podwórku i na planie gospodarczym ogłoszonym przez premiera Tuska i ministra Domańskiego.
Biorąc pod uwagę wcześniejszą dynamikę wzrostu wartości inwestycji w Polsce, osiągnięcie zapowiadanych 650 mld zł nie byłoby czymś wielkim, ale już zbliżenie się do 700 mld zł to dobry wynik. Zapowiadano konieczność rozwoju infrastruktury – modernizacji kolei, rozwoju OZE, modernizacji sieci przesyłowych, budowy elektrowni jądrowych itd. Jest tu jednak duży element marketingu politycznego, bo te potrzeby nie są niczym nowym. Nie sądzę, aby po konferencji nastąpiła jakaś istotna zmiana w dynamice inwestycji infrastrukturalnych. Krótkoterminowo jednak wspomogło notowania sektorów ciężkich na GPW. Nacisk na deregulację gospodarki też mógł się podobać, ale w tym zakresie już wybitnie brak jest konkretów, bo samo hasło przecież nie jest zupełnie czymś nowym. Nikomu tylko jeszcze z sukcesem nie udało się go zrealizować.
Konkret padł ze strony ministra finansów, który mówił o ograniczeniu podatku miedziowego na dwa lata, od 2026 r., co podbiło notowania KGHM. Mam jednak takie wątpliwości związane z tym pomysłem, że jego wprowadzenie jest przesunięte i pewnie będzie mocno zależeć od stanu budżetu. To pierwsze ryzyko. Drugie to takie, że może się wcale nie przełożyć na transfer pieniędzy do akcjonariuszy, a zostać skonsumowane na inwestycje. Z dużymi inwestycjami państwowych gigantów bywa różnie, zwłaszcza w kategoriach ich rentowności.
Konkret padł też w kwestii innowacji. I tu chyba pojawiło się najwięcej wątpliwości, bo skala wydatków jest niewspółmiernie mała do tego, co wydają kraje liderujące w tych wydatkach. I co ważniejsze, niewspółmierna do potrzeb. 300 mln zł dla funduszu big tech, 40 mln zł na zakup superkomputera AI czy kilkaset mln na Narodowe Centrum Nauki to kropla w morzu potrzeb. Dla porównania UE zapowiedziała inwestycje w AI na poziomie 200 mld euro. O wydatkach USA czy Chin nawet nie ma co pisać. Problemem wydaje się być to, że ciężko jest podejmować politykom decyzje o alokacji miliardów w badania i rozwój, gdzie prawdopodobieństwo sukcesu jest niewielkie. Dużo łatwiej jest pokazać wielkie inwestycje infrastrukturalne i tym zdobywać przychylność wyborców. W tym podejściu musi nastąpić chociaż pewna zmiana, jeśli mamy dalej w szybkim tempie doganiać najbogatsze kraje w poziomie zamożności.