Krajobraz inwestycyjny po wyborach prezydenckich w USA wygląda niezwykle interesująco. Inwestorzy wyraźnie bowiem premiują ryzykowne aktywa, ale te amerykańskie. Jest to niejako zgodne z doktryną „America First”, spopularyzowaną przez zwycięskiego Donalda Trumpa.
Z perspektywy czasu można powiedzieć, że głównym ryzykiem związanym z wyborami był hipotetyczny pat, w ramach którego różnice w poparciu pomiędzy kandydatami byłyby na tyle małe, że zwycięstwo jednego byłoby kontestowane przez oponenta. W świetle przedwyborczych sondaży nie był to zresztą scenariusz abstrakcyjny. Okazało się jednak, że sondaże miały niewiele wspólnego z rzeczywistością. Zresztą nie pierwszy już raz, ale być może pierwszy raz aż tak bardzo rzucało się to w oczy. Rynki predykcyjne już od pewnego czasu w Trumpie upatrywały bowiem faworyta, zresztą rynek kapitałowy podobnie. Zapewne dlatego po wyborach w głównej mierze obserwowaliśmy kontynuację wcześniej już widocznych trendów.
Wynik wyborczy skończył okres niepewności i kapitał zaczął podejmować ryzykowne zakłady, dla których wcześniejszy klimat nie był tak klarowny. Mowa szczególnie o aktywach uważanych za bardziej ryzykowne, jak kryptowaluty czy spółki o mniejszej kapitalizacji. Hossa na Wall Street wyraźnie odżyła po okresie krótkiej hibernacji. Sam trend związany z dominacją rynku amerykańskiego nie jest zresztą nowy, gdyż trwa już od grubo ponad dekady. W jego ramach rynki wschodzące oraz pozostałe rozwinięte pozostają w tyle. Po wyborach obserwowaliśmy tego kontynuację. Tym razem zmiany były jednak większe i przyspieszone, dlatego aż tak bardzo rzucały się w oczy.
Pytanie na dzisiaj brzmi, jak długo ten trend może się utrzymać. Założyć bowiem można, że nie będzie trwał wiecznie. Być może właśnie w trakcie nadchodzącej prezydencji Donalda Trumpa punkt krytyczny zostanie osiągnięty, a patrząc na wyceny na Wall Street, można odnieść wrażenie, że nie jest to nierealny scenariusz. Zanim do tego jednak dojdzie, trwająca hossa może jeszcze bardziej rozwinąć swoje skrzydła. Nie pierwszy bowiem już raz końcowy jej etap charakteryzowałby się skrajnym przewartościowaniem i wręcz hiperbolicznymi zwyżkami. Niektórzy twierdzą, że już teraz jesteśmy w tej fazie, ale z czysto technicznego punktu widzenia wydaje się to błędne spostrzeżenie. Wspominane powyżej amerykańskie spółki o mniejszej kapitalizacji czy kryptowaluty na nowe maksima wybiły się bowiem po dłuższej przerwie. Technicznie bardziej przypomina to początek kolejnej fazy trendu niż końcowy jego etap.