Ostatni tydzień marca rozpoczął się w wymarzony sposób, przynosząc kontynuację wzrostów na głównych giełdach, przede wszystkim za sprawą doniesień, że planowane na 2 kwietnia cła będą miały mniejszy zakres, niż wcześniej się obawiano, część państw (zapewne ubożsi, mniej istotni partnerzy handlowi) może zostać z nich wyłączona, że cła sektorowe mogą zostać opóźnione. Zgadywanie, co dokładnie się wydarzy, mija się z celem, ale podtrzymujemy opinię, że rynek nie wycenił ryzyka rzeczywistej wojny handlowej między USA a UE. Łączny bilans transatlantyckiego handlu dobrami i usługami (wliczając Wielką Brytanię) to odpowiednio 1,3 bln USD oraz 0,75 bln USD, ale inwestycje amerykańskie w Europie to ponad 4 bln USD, europejskie w USA to około 3,5 bln USD. Jeżeli w odpowiedzi na cła na towary europejskie Bruksela zdecyduje się na opodatkowanie usług, a tak dokładnie powinna naszym zdaniem postąpić, konflikt prawdopodobnie rozleje się także na ten ostatni obszar, a wiele projektów może zostać co najmniej opóźnionych.
Ten tydzień może okazać się wzrostowy, techniczne sygnały kupna zostały wygenerowane w ostatnich dniach na wiele sposobów, analitycy banków inwestycyjnych zwracają również uwagę na istotne napływy z funduszy emerytalnych na giełdy amerykańskie w końcówce kwartału. Kierowanie się wyłącznie analizą statystyczną tuż przed potencjalnie bezprecedensowymi wydarzeniami wydaje się jednak ryzykowną strategią. Nawet gdyby tak zrobić, warto pamiętać, że w 2018 r. S&P 500 formował podwójne dno przed właściwym odbiciem, a znaczenie ówcześnie proponowanych ceł było kilkakrotnie mniejsze.
Tak głębokie rewizje prognoz amerykańskiego PKB, jak te dokonane w I kw. (0,7–0,8 pkt proc.), same w sobie uzasadniają korektę, a obecny poziom wycen w USA wciąż nie jest wyjątkowo atrakcyjny. By S&P 500 dotarł do pięcioletniej średniej wycen, potrzebny byłby ruch o kolejnych 5 proc. w dół. Mimo to nie mamy wątpliwości, że w wypadku, gdyby wojna handlowa skończyła się na niczym, amerykańskie spółki stają się ciekawszą opcją na najbliższe trzy–sześć miesięcy niż wykupione rynki europejskie (dotyczy to także dużych spółek w Polsce) czy chińskie notowane w Hongkongu. Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że wpływ osławionego już niemieckiego planu fiskalnego na PKB strefy euro będzie w 2025 r. zapewne marginalny (prognozy mówią o 0,1 pkt proc.), a tymczasem już na etapie tworzenia nowego rządu F. Merz napotyka na poważne trudności.