– Początek roku akademickiego niezmiennie wyznacza koniec gorączki na rynku najmu. Zdecydowana większość studentów poszukujących lokum na czas nauki w oddalonym od rodzinnego domu mieście znalazła je już we wrześniu – zauważa Marcin Drogomirecki, ekspert rynku nieruchomości. Dodaje, że mieszkań szukają jeszcze tylko ci żacy, którzy dopiero w ostatnich dniach wyjaśnili swoją sytuację na uczelni, oraz ci, którzy wynajęli lokal wcześniej, ale z jakichś powodów wybór okazał się niewłaściwy.
Z analiz Drogomireckiego wynika, że po ubiegłorocznych wysokich wzrostach stawki najmu praktycznie stoją w miejscu. – Można nawet powiedzieć, że w ofercie pozostają lokale, których właściciele sztywno trzymają ceny, a wynajmują się te oferowane choć trochę taniej, o 5–10 proc. – wskazuje analityk.
Kreatywne rozwiązania
Z kolei Marcin Jańczuk, ekspert Metrohouse, podkreśla, że poszukiwanie mieszkania studenckiego na ostatnią chwilę jest najbardziej kosztowne. – Stawki biją rekordy. I choć słychać o delikatnym spowolnieniu na rynku najmu, to ceny dość mocno wykraczają poza możliwości przeciętnego studenta – wyjaśnia.
Jak podaje Otodom Analytics, średnia ofertowa stawka najmu mieszkań w Warszawie pod koniec sierpnia sięgała 5,1 tys. zł miesięcznie, w Krakowie prawie 3,3 tys. zł, w Poznaniu 2,5 tys. zł, we Wrocławiu ponad 3,2 tys. zł, w Gdańsku – ponad 3,4 tys. zł, w Katowicach niemal 2,4 tys. zł, w Lublinie ponad 2,5 tys. zł, a w Łodzi niecałe 2,2 tys. zł miesięcznie. Studenci często wynajmują lokale w kilka osób, by dzielić koszty.
Zdaniem Marcina Jańczuka mieszkania w pobliżu uczelni, w dobrych rejonach miasta, są właściwie zarezerwowane dla niewielkiej grupy najbardziej zamożnych żaków. – Inni muszą szukać bardziej kreatywnych rozwiązań – mówi. – Zamiast wynajmować np. kawalerkę lub niewielkie mieszkanie dwupokojowe, co w Warszawie kosztuje co najmniej 3 tys. zł, wielu studentów sprawdza tańsze możliwości. To np. pokoje w cenie znacznie ponad 1 tys. zł. Wybór pada też na mniej popularne, nawet podmiejskie lokalizacje.