W ubiegłym tygodniu opublikowano komunikat Komisji Europejskiej odnośnie do „planu działania na rzecz unii bankowej". Lektura jego treści napawa obawami i prawdopodobnie?dlatego Komisja postanowiła okrasić ten dokument pełnymi humoru stwierdzeniami. Dzięki temu staje się on strawniejszy.
Już pierwsze zdanie wzbudza szeroki uśmiech: „W ostatnich czterech latach UE odpowiadała w sposób zdecydowany na kryzys o charakterze gospodarczym i finansowym". Chodzi tu prawdopodobnie o pozorowane ruchy pozwalające kupić trochę czasu (tak, aby udało się znaleźć jakieś rozwiązanie lub przekazać problem następcom), które w ostatnich latach mieliśmy okazję obserwować. Trudno mi ocenić, czy bardziej „zdecydowaną odpowiedzią" było pompowanie kolejnych setek miliardów euro w gospodarkę grecką (więcej, niż wynosiło zadłużenie Grecji na początku kryzysu), czy skupowanie obligacji bankruta przez Europejski Bank Centralny.
Powód, dla którego te „zdecydowane" działania były podejmowane, jest prosty – bankructwo Grecji spowodowałoby bankructwo wielu banków, które bezrefleksyjnie kupowały obligacje greckie, przez co system bankowy w niektórych krajach mógłby się zachwiać. I politycznie dużo łatwiej było pomagać Grecji niż bankom, bo wtedy by się okazało, że winni są nie jacyś nieodpowiedzialni politycy na końcu Europy, ale jeszcze bardziej nieodpowiedzialne instytucje finansowe w samym sercu „starej" Unii. Jak bowiem można by było wytłumaczyć społeczeństwu, że musi po raz kolejny płacić za błędne decyzje osób, którym wydawało się, że potrafią chodzić po wodzie, które z jakiegoś powodu nie brały pod uwagę tak skomplikowanych aspektów inżynierii finansowej, jak relacja zysku do ryzyka czy dywersyfikacja aktywów?
Wprawdzie co bardziej wnikliwi obserwatorzy i tak wiedzą, że właściwa ocena ryzyka kredytowego Grecji już wcześniej doprowadziłaby do podniesienia kosztu zadłużania tego kraju, że bez nadmiernego popytu na obligacje, ten kraj nie byłby w stanie się tak głęboko zadłużyć, że odpowiedzialne podejmowanie decyzji inwestycyjnych wymusiłoby na rządzie greckim wcześniejsze podejmowanie działań zaradczych, że wreszcie – gdyby nie groźba zagrożenia stabilności systemu bankowego – można by było wymagać podjęcia przez Greków dużo dalej idących działań naprawczych. Ale zdecydowana większość społeczeństwa tego nie widzi, przyjmuje oficjalne wyjaśnienia za dobrą monetę, zgodnie z maksymą: „ciemny lud to kupi".
Idąc zatem tropem oficjalnych wyjaśnień – w jaki sposób unia bankowa miałaby pomóc unikać podobnych sytuacji w przyszłości? Otóż działania te podejmowane są „w celu przełamania współzależności między długiem państwowym a długiem bankowym", korzystając z kolejnego humorystycznego cytatu. Oczywiście jedynym rozwiązaniem pozwalającym na przełamanie takiej współzależności byłby zakaz inwestowania w obligacje skarbowe, ale takiej regulacji wprowadzić nie można, bo wówczas nie byłoby możliwości sfinansowania deficytu budżetowego. Czy zatem rzeczywiście przesunięcie uprawnień nadzorczych do EBC może cokolwiek zmienić w tej kwestii? Nie, z dwóch powodów. Po pierwsze, historia ostatnich lat (kryzys subprime i obligacje greckie) uczy, że ex ante widać tylko potencjalne zyski, a nie ryzyko – przecież wcześniej banki też były objęte nadzorem, a zapakowały się po uszy w papiery bezwartościowe. Po drugie zaś, największym problemem na przyszłość może być nie tyle przyszła polityka inwestycyjna, ile posiadane już obecnie obligacje skarbowe krajów o osłabionej w ostatnich latach reputacji.