Powszechne jest dziś narzekanie na drożyznę, inflację, raty kredytów... Zacznę więc optymistycznie. Banki podwyższają oprocentowanie lokat. Jeszcze nie tak dawno trzeba się było mocno postarać, żeby dostać 3 proc., teraz polowanie na okazje przeniosło się na poziom 6–7 proc. Nawet największe instytucje, które wcześniej zdążyły nas przyzwyczaić do stawek 0,01 proc., dzisiaj proponują 5–6 proc. Zdecydowanie poprawiła się oferta obligacji oszczędnościowych. Oprocentowanie wszystkich rodzajów papierów (oprócz trzymiesięcznych) w momencie zakupu przekracza 5 proc. i będzie się zwiększać wraz ze wzrostem stopy referencyjnej NBP, stawki WIBOR lub wskaźnika inflacji (w zależności od rodzaju obligacji). Można jeszcze dodać, że z powodu dużej przeceny akcji i papierów dłużnych notowanych na rynku (a co za tym idzie – również jednostek funduszy) jest okazja do tanich zakupów na giełdzie.
Niby wszystko prawda, ale wystarczy spojrzeć z nieco innej perspektywy, a po optymizmie nie będzie śladu. Inwestujący w akcje i fundusze ponoszą straty. Realnie tracą również oszczędzający w bankach czy kupujący obligacje. Bo cóż nam po odsetkach w wysokości nawet 7 proc., skoro inflacja dochodzi do 14 proc. I według wszelkich prognoz dalej będzie rosła.
Poza tym skorzystanie z najwyższych na rynku stawek jest uzależnione od spełnienia tylu warunków (nowy klient, nowe środki, konto osobiste z regularnymi wpływami, określona kwota wpłaty itp.), że nie każdy temu sprosta. A jeśli już ktoś przejdzie przez sito, to z wyższego oprocentowania i tak będzie się cieszył na ogół tylko przez kilka miesięcy. W ogóle można odnieść wrażenie, że banki przygotowują po kilka lepszych ofert wyłącznie w celach marketingowych, żeby przyciągnąć nowych klientów, pozyskać ich dane i zaistnieć w rankingach lokat.
Mimo całej tej mizerii Polacy się nie poddają. Gdy tylko przeczytają lub usłyszą o jakieś atrakcyjniejszej ofercie, sięgają po nią. Pula 7-proc. lokat zakładanych przez internet w BOŚ została wyczerpana przez kilka dni. Obligacje oszczędnościowe rozchodzą się szybciej niż świeże bułeczki. Z inflacją nie wygramy, ale możemy ograniczać straty.