Na początku 2018 r. Komisja Nadzoru Finansowego uznała, że giełdy kryptowalutowe świadczą usługi płatnicze bez licencji i kilka z nich wpisała na listę swoich ostrzeżeń, jednocześnie wysyłając do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Jak powszechnie wiadomo, łatwo na tę listę trafić, trudniej się z niej wydostać. W mediach zrobiło się sporo szumu i branża dostała mocny cios wizerunkowy.
Mniej więcej w tym samym czasie głośno było o wspólnej akcji KNF i Narodowego Banku Polskiego (NBP): „Uważaj na kryptowaluty", w której za cel nadrzędny postawiono sobie uświadomienie Polaków, że kryptowaluty nie są elektronicznym pieniądzem, a spekulacja nimi obarczona jest wysokim ryzykiem. Powstała strona internetowa i ewangelizujące wideo, a hitem całej kampanii było opłacenie youtuberów, by w swoich nagraniach także krytykowali kryptowaluty, ale bez informacji, że akcja jest sponsorowana przez NBP i KNF. Na ostrzeżeniach i troskliwym uświadamianiu jednak nie koniec.
Drakońskie stawki
Pod koniec marca Krajowa Administracja Skarbowa (KAS) zażądała dostarczenia danych klientów od wszystkich giełd i kantorów kryptowalut w Polsce. „Uwaga! KAS w celach „analitycznych" żąda danych o wszystkich użytkownikach i transakcjach bitcoin. Gdyby dotyczyło to klientów banków, potrzebna byłaby zgoda sądu. Oby giełdy zaskarżyły to postanowienie!" – komentował sprawę na Twitterze Wojciech Klicki z Fundacji Panoptykon.
Okazało się, że ruch KAS to wstęp do „rewelacji" podatkowej, którą kilka dni temu przedstawiło Ministerstwo Finansów (MF). Wynika z niej, że osoba fizyczna handlująca kryptowalutami będzie musiała od każdej transakcji zakupu lub zamiany kryptowalut odprowadzić podatek od czynności cywilnoprawnych (PCC) i złożyć odpowiednią deklarację. MF uznało kryptowaluty za prawo majątkowe, więc podciągnęło bitcoiny i inne kryptowaluty pod takie same wymogi podatkowe, jakie obowiązują podczas nabywania samochodu czy motocykla z drugiej ręki. Ktoś, kto takie auto kupował, pamięta zapewne, że musiał zapłacić 2 proc. od kwoty na umowie kupna-sprzedaży. W przypadku „innych praw majątkowych", pod które podciągnięto kryptowaluty, ta stawka to 1 proc.
O ile jednak mało kto kupuje kilkadziesiąt samochodów dziennie, o tyle w przypadku kryptowalut jest to już całkiem realne. To oznacza w praktyce, że trzeba złożyć kilkadziesiąt deklaracji i odprowadzić łącznie podatek niekiedy wyższy niż zainwestowana kwota. Absurd i nonsens w jednym. Mało tego, jeśli ktoś nie złoży druku PCC-3 w 14 dni od zawarcia transakcji, to w świetle prawa popełnia wykroczenie lub przestępstwo podatkowe (w zależności od kwoty). „Trwają analizy tego komunikatu. Na razie wygląda to na najbardziej opresyjne podejście na świecie. W niektórych przypadkach skala opodatkowania przekroczy 100 proc., nie mając górnego limitu. Jeśli się mylę (a mam taką nadzieję), to z góry przepraszam" – pisał na Twitterze prof. Krzysztof Piech, szef Polskiego Akceleratora Technologii Blockchain. A przecież na rynek ten weszło mnóstwo młodych ludzi, którzy spekulowali drobnymi kwotami, licząc na skokowy wzrost wartości bitcoina i innych kryptowalut.