Czy spadki, które pojawiły się w ostatnich dniach, to była tylko korekta, czy poważniejszy sygnał ostrzegawczy dla inwestorów?
Moim zdaniem na razie mamy do czynienia wyłącznie z korektą. Rynek pod koniec ubiegłego roku i na początku tego mocno rósł i wcześniej czy później jakiś powód do korekty pojawić się musiał. Tym razem okazały się nim być rosnące rentowności obligacji. Tak jak jednak wspomniałem, traktuję to jako korektę, gdyż patrząc szerzej na rynek, nic specjalnie się nie zmieniło. Polityka banków centralnych wciąż jest taka sama. Jeśli chodzi o stan gospodarki, to wydaje się, że też wszystko idzie ku lepszemu. Jeżeli więc patrzymy na rynek w dłuższym terminie, to na razie nie ma powodów do niepokoju. Inna sprawa, że korekta, która się ostatnio pojawiła, też nie jest specjalnie duża, szczególnie biorąc pod uwagę to, jakie wcześniej mieliśmy wzrosty. Oczywiście, cały czas pozostaje znak zapytania dotyczący rentowności obligacji, przede wszystkim amerykańskich.
Temat rentowności obligacji jest oczywiście kluczowy...
To tylko pretekst do korekty. Wielkość nominalna amerykańskich obligacji nie jest tym, co mogłoby budzić niepokój. To, co przestraszyło inwestorów, to dynamika ruchu. Jeszcze w styczniu mieliśmy przecież rentowność dziesięcioletnich amerykańskich obligacji na poziomie około 1 proc., a w lutym było to już nawet 1,6 proc. Mieliśmy więc bardzo mocny ruch w krótkim czasie i to przestraszyło inwestorów. Warto jednak pamiętać, że rynki akcji przy tych poziomach rentowności już sobie radziły i nie wydaje mi się, by tym razem miało być inaczej. Czynnikiem kluczowym będzie natomiast to, jak podejdą do tego banki centralne. Na razie ich postawa jest mocno stonowana, co wydaje się być dobrą strategią.