Twój zespół analityków był jednym z pierwszych, które zdecydowały się na rewizję prognoz dla polskiej gospodarki tuż po wybuchu wojny w Ukrainie. Na początku marca ocenialiście, że konflikt obniży wzrost PKB Polski w br. do 3,5 proc. zamiast 4,5 proc., jak oczekiwaliście wcześniej. Z waszych nowych prognoz opublikowanych w zeszłym tygodniu wynika, że ten rok zakończy się jednak z wynikiem 5,5 proc. Jak to możliwe, że pomimo wybuchu wojny tuż za wschodnią granicą nasza gospodarka rozwija się szybciej niż można było oczekiwać przed tym szokiem?
Na początku marca nie wiedzieliśmy jeszcze, że cykl budowy zapasów w firmach jeszcze w I kwartale będzie tak mocno wpływał na dynamikę PKB. Okazało się, że zmiana zapasów dodała w tym okresie niemal 8 pkt proc. do wzrostu PKB, który wyniósł 8,5 proc. W porównaniu z IV kwartałem PKB oczyszczony z wpływu czynników sezonowych wzrósł o 2,5 proc., a tamten kwartał też był bardzo udany. To sprawia, że nawet gdyby do końca roku PKB pozostał już na obecnym poziomie, to rok do roku wzrósłby o 6 proc. To jest tzw. efekt przeniesienia. My oczekujemy, że PKB nie będzie stał w miejscu, tylko zacznie spadać. To może się rozpocząć już w bieżącym kwartale, a już na pewno w II połowie roku. Czeka nas zatem tzw. techniczna recesja, czyli co najmniej dwa kwartały spadku PKB. Dlatego zakładamy, że całoroczny wzrost PKB wyniesie 5,5 proc. Ten dobry wynik będzie swego rodzaju statystycznym artefaktem.
W 2023 r. efekt przeniesienia będzie działał w przeciwnym kierunku. Nawet, jeśli koniunktura w gospodarce się poprawi, to wzrost PKB rok do roku pozostanie słaby?
Tak. My spodziewamy się obecnie, że w 2023 r. gospodarka będzie się już rozwijała w zgodzie ze swoim potencjałem, czyli w tempie około 0,7 proc. kwartał do kwartału. Zaczniemy jednak od zerowego wzrostu, a w efekcie w całym roku spodziewamy się zwyżki PKB o 1,5 proc.
Abstrahując od tych statystycznych zaburzeń, polska gospodarka okazała się bardziej odporna na konsekwencje wojny w Ukrainie, niż obawialiście się w marcu?