Jeśli minister skarbu coś mówi, to mówi. Zdecydowanie za dużo mówi, zanim rozejrzał się po swoim nowym gospodarstwie, które ma już czwartego zarządcę. Deklaracje i poczynania ministra Kaniewskiego widzi się lepiej na tle losów jego poprzedników. Na przykład wtedy, gdy deklaruje wielką, prywatyzacyjną ofensywę 2004 roku. Spokojnie! Poprzednicy też deklarowali. Nigdy nie spełnili zapowiedzi.
W latach 2001-2003 Skarb Państwa musiał pożyczać grube miliardy na rynku, by zdobyć to, co beztrosko zapisywano w planach budżetowych prywatyzacji. Stąd niedowierzanie, że rok 2004 będzie inny. Pierwszy, jałowy kwartał już za nami.
Jeśli zaś minister mówi, że zacznie od grupy G-8 oraz połączy Grupę Lotos z Orlenem, to właściwą reakcją nie powinno być niedowierzanie, lecz nawrót starych, spiskowych teorii. Przypominają się okoliczności odejścia Kaczmarka, Cytryckiego i Czyżewskiego. Pewnie dlatego znikali, że oparli się kuluarowym naciskom. Naciski wróciły, znajdując odzwierciedlenie w zapowiedziach czwartego ministra. Ale i on przejrzał. Uświadomił sobie, że ponosi osobistą, formalną odpowiedzialność, a podpowiadacze chowają się z tyłu.
Usłyszał ponadpartyjny krzyk protestu z Pomorza, które kibicuje Grupie Lotos - grupie kapitałowej na ukończeniu, czekającej jedynie na decyzje z Warszawy, dotyczące rafinerii południowych. O tyle pilnie potrzebne, że jedna z nich może zaraz upaść. Wkrótce po zaskakującej zapowiedzi, przyszło dementi. Nie będzie kolejnej zmiany planów sektorowych w nafcie (chociaż już nastąpiły przygotowawcze roszady kadrowe w Nafcie Polskiej).
Kolejny odwrót od ministerialnych zapowiedzi, w energetyce, przybrał mocniejszą postać - unieważnienia przetargu na G-8. Minister zrezygnował z kilku miliardów złotych wpływu, w zasięgu ręki, w imię świętego spokoju. Bowiem ten pierwszy krok byłby okupiony niechybną awanturą. O tyle uzasadnioną, że dystrybucja nie jest pierwszym kandydatem do prywatyzacji. W przypadku G-8, polski inwestor rodziłby więcej domysłów i oskarżeń, niż pamiętna sprzedaż Stoenu w ręce niemieckiego inwestora. Unieważniając przetarg, minister rozminował część przedpola dla sejmowej debaty nad prywatyzacją, ale okazało się, że demagogia lała się strumieniami, bo nie potrzebuje żadnego konkretnego pretekstu...