Wśród większości analityków rynku panuje ostatnio (cichy jeszcze) pogląd, że nastał właśnie koniec recesji. Wprawdzie jesteśmy dopiero na samym początku fazy wzrostu, a żeby dostrzec poprawę, trzeba na razie użyć dużej lupy, ale sam aspekt psychologiczny jest bardzo ważny. Lepiej, kiedy "na mieście" słychać opinie (nawet ciche) o idącej hossie, niż narzekanie, że rynek wciąż zły. Tu i ówdzie widać już zresztą zwiastuny poprawy, co zdecydowanie polepsza nastroje (i wzmacnia efekt psychologiczny).
Rynek pracy też chyba ruszył do przodu: poważna prasa coraz częściej pisze o zwiększonej aktywności firm rekrutacyjnych, które poszerzają szeregi swoich pracowników, bo po recesyjnych redukcjach brakuje im rąk do pracy. Rekrutacje nabierają rumieńców, bo odchudzone znacznie w recesji przedsiębiorstwa potrzebują teraz "nowej krwi". Kandydaci zaczynają znów przebierać w ofertach. Ze zwiększeniem liczby ofert pracy wzrastać mają także (co logiczne) płace. Słowem - zaczyna się eldorado.
Żeby jednak złe czasy odeszły na dobre w niepamięć, trzeba pomóc psychologii. Nie zapominajmy, że punkt początkowy dobrej koniunktury leży bardzo blisko końca złej, a okres ich nakładania się na siebie może jeszcze trochę potrwać. Trzeba zrobić duży krok do przodu, żeby psychologia przełożyła się na liczby. A te, jak wiadomo, na końcu królują. Czas płynie nieubłaganie: dwa kwartały roku już prawie za nami, bez realnych dobrych liczb dobre nastroje szybko mogą zmienić się w złe i... żegnaj, eldorado.
Tej słabej jeszcze, choć już dobrej koniunkturze mogą aktywnie pomóc wszyscy, a dzisiejsze szepty o niej mają realną szansę przemienić się jutro w głośny krzyk. Jeśli w organizacji jest wizja zmian na lepsze, to trzeba ją teraz konsekwentnie realizować. Wizje realizują ludzie - maszyny generują tylko liczby podsumowujące efekty działań. Główna siła napędowa rozwoju firm to wciąż ludzie, nie maszyny.
Nie liczmy na to, że dobre czasy wrócą same z siebie - trzeba na nie ciężko zapracować. Dużo tej pracy zostało już wykonanej, ale teraz jest moment (ta cienka linia między końcem złego a początkiem dobrego), żeby jeszcze przez chwilę mocno przycisnąć.