Ilość afer przeraża. Aż strach pomyśleć, co się stanie, gdy na jaw wyjdą kolejne. A wyjść muszą, bo już koledzy zapowiadają, że sami nie mają zamiaru iść na dno, wolą w towarzystwie. Nie ulega wątpliwości, że obserwujemy właśnie schyłek pewnej ery. Szkoda, że nie stało się to na początku lat 90., dobrze, że dzieje się na naszych oczach dzisiaj. Miejmy tylko nadzieję, że tym razem ktoś załatwi sprawę do końca.
Kolejne komisje śledcze i prokuratorzy (chociaż powoli, ale jednak) demaskują skandaliczne powiązania i interesy. Jeśli nawet nie uda im się zdemaskować i ujawnić wszystkiego (a nie uda się), to przynajmniej bardzo zniechęci tych, którzy zachęceni "sukcesem" kolegów, poważnie zastanowią się czy warto.
Skąd biorą się takie zjawiska? Casus poselskiego mercedesa z przyciemnianymi szybami ma przecież gdzieś swoje źródło... Jeszcze całkiem niedawno, w latach 80. (a zresztą, nie tylko wtedy), słyszało się nierzadko, że ktoś tam dom zbudował z państwowych materiałów, a w jakimś pobliskim szpitalu komisja nie mogła potem doszukać się piętra, albo że drobna tona węgla zamiast do zakładu trafiła na prywatne podwórko, bo kierowcy ciężarówki pomyliły się adresy.
Oczywiście, te małe "aferki" przy mercedesie wypadają blado, ale w obydwu przypadkach chodzi o ten sam sposób myślenia, który przez lata zagnieździł się w naszych polskich głowach. Co gorsza, często powszechne było przekonanie, że ktoś jest po prostu zaradny. Przecież trzeba było jakoś sobie radzić w tamtym kryzysie... Choć nie ma już PRL, pozostała jeszcze tamta mentalność i sposób myślenia. Trzeba będzie jeszcze dużo pracy, żeby ją zmienić.
Stare myślenie pozostało nie tylko w głowach niektórych polityków. Także w biznesie (szczególnie państwowym) graniczna linia między relacją służbową i prywatną bywa czasem za cienka.