Trudno komentować wczorajszą sesję giełdową, nie odnosząc się do wygasającej jutro grudniowej serii kontraktów terminowych. W sytuacji, kiedy instrument pochodny w istotny sposób wpływa na cenę papieru bazowego, inwestorzy żartobliwie mawiają: "ogon macha psem". Taka sytuacja zdarza się na wszystkich rynkach, a na warszawskiej giełdzie występuje wyjątkowo często. Często słychać o dużej ilości otwartych pozycji arbitrażowych, chociaż osobiście mam wątpliwości, ile w tym, co obserwujemy na giełdzie, jest rzeczywistego arbitrażu, a ile czystej spekulacji. W piątek, pod koniec sesji, możemy się oczywiście spodziewać godziny cudów, a na dodatek trudno oszacować wartość akcji sprzedawanych ze względu na chęć zrealizowania straty wyliczanej dla celów podatkowych.
Wczorajsze informacje gospodarcze miały umiarkowany wpływ na notowania polskich akcji. Publikacja słabszego od oczekiwań odczytu indeksu IFO w Niemczech zbiegła się z pierwszą falą wyprzedaży, ale trudno ocenić, czy miała na nią realny wpływ. Również straty banku Morgan Stanley nikogo nie zaskoczyły. Wprost przeciwnie - bank zyskał na wartości po informacji o tym, że jego akcje kupił China Investment. Neutralne dla rynku okazały się rodzime dane o dynamice produkcji przemysłowej i wysokości indeksu cen producentów (PPI). Nie przeszkodziły jednak w powolnym odrabianiu porannych strat, dzięki czemu indeksy zamknęły się w okolicy kursów odniesienia z wtorku.
Najbliższe dwie sesje przyniosą z pewnością inwestorom wiele emocji, ale bez względu na ich przebieg, wydaje się, że bliski jest moment odreagowania ostatnich mocnych spadków. Nastroje inwestorów mogą się zmieniać bardzo szybko i nie jest wykluczone, że pod koniec grudnia może się pojawić "window dressing". Oczywiście pod warunkiem, że gdzieś na świecie znów nie pojawią się jakieś złe informacje. Dzisiejsze zachowanie banku Morgan Stanley wydaje się jednak wskazywać, że dużo złych informacji "jest już w kursach akcji".
DM Pentrator