Tyle dookoła rzeczy niepojętych. Nad ich wyjaśnieniem biedzą się najtęższe umysły. Z umiarkowanym często powodzeniem. A kiedy w końcu trafi się coś jednoznacznego, wyrazistego, coś, czego zrozumienie wymaga nie więcej niż trzech szarych komórek, uwierzyć znów w to nie sposób. Bo tak już jest: sprawy trudne są dla nas za trudne, a sprawy łatwe za łatwe. Dlatego przy obu gatunkach zawsze jednakowo smacznie zasypiamy. A kiedy śpimy, zanika niepostrzeżenie różnica nie tylko między złym a dobrym, ale również między mądrością a głupotą.To pierwsze byłoby jeszcze ostatecznie do wybaczenia, bo na takiej niepewnej opoce osadzona jest koniec końców historia naszej cywilizacji. Odróżnić dobro od zła - to sztuka. Ale kiedy w ogóle zanika możliwość zrozumienia najprostszych faktów, rodzi się powszechny umysłowy zamęt. Widmo zmultiplikowanego przez Internet Nikodema Dyzmy, bez dwóch zdań, krąży akurat nad Polską. Dowody? Czy ktoś potrafi, na przykład, wyjaśnić kwestię przyszłorocznych podatków? Niby wszystko w tej materii wiadomo. Wiadomo, jak być powinno, jak być miało, a nawet jak ostatecznie jest. Tylko, co z tego?Progi podatkowe zostały przez ministra finansów zrewaloryzowane zgodnie z obowiązującym prawem. To znaczy w terminie i na dotychczas obowiązujących zasadach. Skutek jest zaskakująco dla podatnika przyjemny. Przy prognozowanej inflacji rzędu 8 proc. progi zostały podniesione o ponad 17 proc. Przy zachowaniu dotychczasowych stóp procentowych opodatkowania kolejnych progów, oznacza to naturalnie realną redukcję podatków.Progi rewaloryzuje się u nas corocznie na podstawie wskaźnika wzrostu płac z trzech pierwszych kwartałów ubiegłego roku. Jest to, oczywiście, rozwiązanie anachroniczne, sięgające korzeniami czasów, gdy ceny rosły szybciej niż płace i w ten właśnie niewyszukany sposób minister finansów próbował chronić budżet, dając przy okazji podatnikom po kieszeni. Dziś jest to rozwiązanie raczej dziwaczne, przy którym minister finansów zaczyna dla odmiany fundować podatnikom doroczne premie. Jest to tym dziwniejsze, że w innych miejscach, gdzie w polityce fiskalnej obowiązuje jeszcze indeksacja, nastąpił już jakiś czas temu powrót do indeksacji cenowej, co jest sensowne w warunkach dezinflacji.W przypadku rewaloryzacji progów również mówiło się już od jakiegoś czasu o podobnej konieczności. Nikt nie potrafiłby logicznie uzasadnić, dlaczego redukcja podatków ma następować na podstawie obligatoryjnej decyzji ogłaszanej przez ministra finansów. Nikt nie potrafił, ale też nikt nawet nie próbował. Przy całym tym zgiełku i zamieszaniu wokół przyszłorocznych podatków, ten akurat wątek okazał się być "wątkiem niemym".Czy ktoś coś z tego rozumie? Dlaczego zamiast zracjonalizować podstawowe reguły przyszłorocznego opodatkowania w taki sposób, żeby nie mogła się do tego przyczepić egzotyczna spółka ortodoksyjnego liberała z upierdliwym socjalistą, dostaliśmy gorszą wersję obecnego systemu, do którego przyczepi się już dosłownie każdy? Bo co my tam w końcu znajdziemy: spadek podatków po rewaloryzacji progów, spadek po spadku tempa wzrostu PKB, stare dziury, nowe dziury po reformach, wzrost podatków pośrednich i ogólny płacz i zębów zgrzytanie za przyczyną budżetowych wydatków.Dlaczego nie mamy: cenowej waloryzacji progów, uszczelnienia starych dziur. Czemu zabrakło klarownego przekazu: wpływy podatkowe mogą być w przyszłym roku wyższe, nasz wybór zaś sprowadza się do: a) redukcji deficytu, b) redukcji stawek podatkowych, c) wzrostu realnych wydatków na wybrane dziedziny, d) bezpiecznego opłacenia kosztów reform i próby zredukowania długu publicznego.Dlaczego tego nie mamy? Diabli wiedzą. Można tylko zgadywać. Ale właściwie: po co? Przecież gdyby wszystko było od a do z jasne, tracilibyśmy bez porównania więcej niż przyszłoroczny budżet na podatkowej reformie. Gubilibyśmy wielką radość życia w chaosie.

JANUSZ JANKOWIAK