Ministrów finansów miewaliśmy, jak powszechnie wiadomo, różnych. Mieliśmy solidnych, roztargnionych, przypadkowych, sumiennych i kłamliwych, zgodnych i do obrzydliwości kłótliwych. Ale dopiero minister Jarosław Bauc jest ministrem wybitnym.
Dopiero tego niepozornego ministra mniejszościowego rządu analitycy powinni nosić na rękach. To dzięki niemu nasza praca nabrała nagle rumieńców. To dzięki niemu niektórzy już w ogóle nie wiedzą, co się dzieje, o co w tym wszystkim chodzi. To dzięki niemu trzeba zachować nieustającą czujność, przedzierając się przez chaszcze finansów publicznych.Minister często zmienia zdanie: na temat wzrostu gospodarczego, deficytu, UMTS, inflacji, podatków. Ale zawsze przy tym pozostaje w zgodzie z własnym profesjonalnym sumieniem, bo przecież za każdym razem wycofanie się z jakiejś obietnicy, propozycji, ze stanowiska, uzasadnione bywa zmieniającymi się uwarunkowaniami. Tylko krowa nie zmienia zdania bez względu na okoliczności. Minister finansów może, a nawet powinien zdanie zmieniać. Musi być elastyczny, twórczy, nieortodoksyjny. Uprawiając sztukę finansów publicznych musi być wyrafinowany niczym Nikifor.Weźmy taki klasyczny przykład. Poprawia się stan rachunku bieżącego. Stopy procentowe są za wysokie. A jednocześnie budżet się nie domyka. Co zrobić, żeby jednym strzałem zarobić parę ładnych groszy, poprawić saldo obrotów bieżących i jeszcze odrobinę umocnić złotego? Krótko mówiąc ? co zrobić, żeby w takiej tragicznej, na pozór całkiem przegranej, sytuacji przekonać roztargnionych analityków do energicznego dopominania się o redukcję stóp procentowych? To proste. Trzeba sprzedać collateral, pieniądze wymienić poza rynkiem w NBP i wydać na bieżące potrzeby budżetu. Wszystko wówczas, będzie cacy. Rachunek obrotów bieżących się poprawi. Złoty pogorszy. Trochę grosza, jakiś miliard z okładem, będzie do wydania. A analitycy będą cmokać nad wysokimi stopami, dysparytetem, drogim złotym i napływem kapitału.W sumie wszystko będzie z ekonomicznego punktu widzenia nie tak, jak być powinno, a jednak uzyska się wsparcie rynku dla przedsięwzięcia niczym nie usprawiedliwionego. Jedni będą to nazywać sztuką. Inni sięgną pewnie po jakieś grubsze słowo. Faktem jest, że to, czego Balcerowicz by w życiu nie zrobił, Bauc zrobić potrafi. Obaj dezorientowali rynki, ale każdy jednak inaczej.Myślę, że dyskretna sprzedaż collaterali, dyskretna wymiana dewiz na złote, równie dyskretny sposób wydania tych dodatkowych pieniędzy, zmiana stanowiska w kwestii wydatkowania wpływów z UMTS (wsparta stosownymi ekspertyzami dyskretnych autorytetów), to jeszcze nie wszystko, na co stać ministra Bauca. Dzieło edukacji rynków trwa i trwać będzie. Jest jeszcze parę fajnych rzeczy w tym zbożnym dziele do zrobienia.A jaki jest tak naprawdę cel tej edukacji? Jaki z tego może być pożytek? To proste. Słuchać ministra finansów można, a nawet trzeba. Ale zaraz później wypada zabierać się do roboty, żeby rozeznać się samodzielnie w niewerbalnej rzeczywistości. I czy to nie jest optymistyczne przesłanie? Propagacja zasady ograniczonego zaufania zasługuje na najwyższą notę. A wszystko za sprawą wyrafinowanego ministra finansów, grającego z rynkiem w głuchy telefon. I jak tu się nie cieszyć.