Decyzja o pozostawieniu stóp procentowych na nie zmienionym poziomie nie była ani dziwna, ani tym bardziej zaskakująca. W zdumienie musiały za to wprawiać spekulacje o ewentualnej redukcji stóp, snute obficie już po zgłoszeniu rządowej autopoprawki do budżetu.
Trudno przecież wyobrazić sobie, by odpowiedzią Rady Polityki Pieniężnej ? obradującej na dodatek pierwszy raz pod przewodnictwem greenhornowatego prezesa ? na poluzowanie polityki fiskalnej, mogło być poluzowanie polityki monetarnej. Rada, pracowicie zarabiająca ostatnio na reputację, przekreśliłaby w ten sposób resztki wiarygodności, mocno nadszarpniętej przez seryjne rozmijanie się z celem inflacyjnym.A nietrudno zrozumieć, że bez dobrej reputacji nie uda się władzy monetarnej skutecznie przełamać oczekiwań inflacyjnych. Tymczasem adaptacyjne, jak w naszym przypadku, oczekiwania decydują o inflacji. Jeśli podmioty gospodarujące, firmy i gospodarstwa domowe, spodziewają się wysokiej inflacji, odbijają sobie to na cenach i płacach, nakręcając spiralę inflacyjną. Jedynym sposobem na skuteczną dezinflację musi być w takich warunkach powiększenie luki między potencjalnym a bieżącym poziomem PKB, czyli ? po ludzku mówiąc ? duszenie wzrostu gospodarczego stopami procentowymi. Nasza Rada ma wytyczony średniookresowy cel inflacyjny ? 4% w roku 2003 r. Pod koniec tego roku, jeśli nie przytrafią się nam nieoczekiwane szoki podażowe, inflacja ma szansę spaść poniżej 6%. Opłacone to zostanie spadkiem tempa wzrostu gospodarczego do 3?3,5%.Ekonomiści nie potrafią jeszcze precyzyjnie policzyć tak zwanego współczynnika poświęcenia (sacrifice ratio) dla gospodarki polskiej. Innymi słowy ? nie umiemy podać dokładnie, ile w kategoriach wzrostu gospodarczego lub bezrobocia musi kosztować zduszenie inflacji o 1 pkt. procentowy. To można bowiem zrobić tak naprawdę dopiero wówczas, gdy gospodarka osiągnie recesyjne ?dno?. A gdzie jest to nasze ?dno?, tego my jeszcze wiedzieć nie możemy. Nie wiemy bowiem, przy jakim poziomie inflacji spadek dynamiki PKB przestaje być istotny. Nie znając potencjalnego PKB, nie mogąc w związku z tym precyzyjnie oszacować luki produkcyjnej (output gap), potrafimy jedynie podać przybliżony współczynnik poświęcenia dla naszej gospodarki. Wynosi on 0,3. Znaczy to, że spadek inflacji o 1 pkt. proc. musi być (przy danych oczekiwaniach inflacyjnych) opłacony redukcją dynamiki PKB o 0,3 pkt. proc. Jest to zależność krótkookresowa. Na dłuższą metę, w perspektywie wykraczającej poza pięć lat, zejście z poziomu uporczywej wysokiej inflacji do poziomu NAIRU lub NAIOG (czyli nie powodującego powiększenia poziomu bezrobocia ponad poziom naturalny lub nie powiększającego luki produkcyjnej) jest bowiem zawsze korzystne dla wzrostu PKB.Wygląda na to, że mamy umiarkowane sacrifice ratio. Ani szczególnie niskie, ani nadzwyczaj wysokie. Bywają współczynniki wyższe, jak na przykład w Czechach. Ale nawet przy przeciętnym współczynniku poświęcenia zasadne jest pytanie o polityczną odporność całego systemu na strategię szybkiej dezinflacji.Będziemy tę odporność testować w tym ? a jeszcze usilniej w przyszłym ? roku. Jeśli dynamika PKB pod koniec roku mieścić się będzie w przedziale 2?3%, bezrobocie przekroczy 17%, a inflacja spadnie do 5% ? to przetestujemy odporność samej RPP i całego systemu politycznego na strategię dezinflacji określaną terminem ?cold turkey? (skuteczną, ale bardzo wymagającą). Jeśli Rada pęknie i zacznie pospiesznie zasypywać lukę między potencjalnym i aktualnym PKB, zwiększając popyt krajowy, indyka nie będzie. Będą tylko ciepłe kluchy: wyższa dynamika nominalnego PKB, wyższa inflacja i ? w sumie ? na dłuższą metę większe straty realnego PKB (wynik gorszej alokacji kapitału wskutek zniekształcania cen relatywnych).Jest to bez wątpienia najciekawszy moment w dziejach polskiej transformacji. Tylko kto, poza naprawdę niewielką garstką, zdaje sobie z tego sprawę?