Brak konkretów rządowego planu pomocy dla sektora finansowego w USA spowodował wielką nerwowość na światowych giełdach. Pod koniec tygodnia doszła do tego niepewność co do samego wprowadzenia "planu Paulsona". Okazało się bowiem, że amerykańscy kongresmeni wcale nie są skorzy do wydawania kolejnych miliardów rządowych pieniędzy. Rozgrywki polityczne przed prezydenckimi wyborami w USA biją po kieszeniach inwestorów.
Niektórym zaczynają puszczać nerwy. Znany inwestor giełdowy Jim Rogers w ostrych słowach skrytykował "plan Pausona", zarzucając pomysłodawcy "wielką prywatę". Trudno z nim się nie zgodzić. Nikt nie wie, dlaczego rząd amerykański uratował AIG czy Merrill Lynch, a pozwolił na bankructwo Lehman Brothers. Zamknięcie przez władze amerykańskie banku Washington Mutual i sprzedaż jego aktywów z całą pewnością nie rozwiewa wątpliwości.
Na rynku są "równi i równiejsi", więc moim zdaniem Rogers ma rację, twierdząc, że "USA musi pozwolić na bakructwo gigantom". Oczyściłoby to i tak już "gęstą atmosferę". Inwestorzy wiedzieliby, co zrobić z ogromną gotówką wycofaną z wszystkich rynków w ostatnich tygodniach. Swoją drogą nacjonalizacja w USA na taką skalę mało ma wspólnego z kapitalizmem. Kojarzy mi się to raczej z naszym dawnym ustrojem.
Na tle rynków światowych nasza giełda zachowywała się bardzo przyzwoicie. Nawet kolejne katastrofalne dane z amerykańskiego rynku pracy czy kiepskie dane o sprzedaży domów nie były w stanie powstrzymać naszych inwestorów przed zakupami. Oczekując na window dressing, w końcówce III kwartału zwiększyła się aktywność inwestorów. Wprawdzie obroty na rynku dalej pozostawiają wiele do życzenia, jednak zważywszy, że na rynku zaangażowany jest raczej krajowy kapitał, to nie mamy co narzekać.
Mimo chwilowego optymizmu myślę jednak, że na długoterminowe inwestowanie jest jeszcze za wcześnie. Przy tak dużej zmienności, z jaką mamy do czynienia w ostatnim czasie, dalej królować będą inwestycje krótkoterminowe, a one nie zapewniają trwałości trendu.